Oba pojedynki miały podobny scenariusz. Na początku dominowała Agnieszka, Francesca dopiero w trakcie meczu podkręcała tempo i zwiększała zagrożenie. Widać było, że nie jest w najwyższej formie, ale kiedy na korcie walka rozgorzała na całego, Schiavone rzucała na szalę wszystkie argumenty. To co najważniejsze – u Radwańskiej zresztą też – ma związek z jej filozofią tenisa. Rywalkę po drugiej stronie siatki trzeba wymanewrować, przechytrzyć taktycznie, zmusić do popełnienia błędu, a nie wbić w podłoże za pomocą łomu.
Tenis rozumiany był kiedyś jako partia szachów. Aby nastąpił mat, zawodnik musiał najpierw mądrze zaplanować i skutecznie wykonać kilka efektownych posunięć. Ostatnia dekada przyniosła zburzenie tego wizerunku. Nastąpiło drastyczne skrócenie drogi po punkty, jedna po drugiej pojawiały się zawodniczki zafascynowane siłą i szybkością. Niestety, wszystkie z tą samą wadą – brakiem precyzji uderzeń. Gra Radwańskiej i Schiavone to akurat zaprzeczenie bezmyślnej łomotaniny. Nie ma kosmicznych prędkości serwisu, a wymiany wyglądają na bardzo wolne. Oglądamy za to wszystkie możliwe techniki odbicia piłki, widzimy, jak należy wykorzystać każdy metr kwadratowy kortu, dowiadujemy się, że atak może się przeplatać z obroną, a okolice siatki są równie ważne przy zdobywaniu punktu jak linia końcowa.
Prawdziwi eksperci, szczególnie dawni mistrzowie, są taką grą Agnieszki Radwańskiej zachwyceni. Doceniają ją też młodsze koleżanki po fachu. „Uwielbiam patrzeć, jak wykorzystuje geometrię kortu i jak mądrze posyła piłkę" – napisała na Twitterze WTA turecka zawodniczka Ipek Senoglu.