Pierwszy jest niepokonanym mistrzem organizacji WBA, drugi byłym czempionem IBF w niższej wadze. Ward to znakomity technik, szybki, trudny do trafienia znikający punkt. A o takich jak Abraham mówią: gdzie uderzy – boli.
Problem w tym, że „Król Artur" jest łatwy do rozszyfrowania, wiadomo, co zrobi, więc ktoś taki jak Ward, ostatni amerykański mistrz olimpijski (złoto w Atenach w wadze półciężkiej), raczej nie da się trafić. Jest zbyt szybki i zbyt inteligentny, by do tego dopuścić.
Ale dla 31-letniego Abrahama to być może ostatnia szansa, by wszystkim udowodnić, że w wyższej wadze też może nokautować. Do tej pory wygrał 32 walki, z tego 26 przed czasem. Jedynych dwóch porażek doznał w czasie Super Six. Najpierw przegrał przez dyskwalifikację z Amerykaninem Andre Dirrellem, następnie wysoko na punkty z Anglikiem Carlem Frochem. A przecież rozpoczynał ten turniej efektownie, nokautując byłą gwiazdę wagi średniej, Amerykanina Jermanina Taylora.
27-letni Ward jest 7 centymetrów wyższy od Abrahama, ma większy zasięg ramion i potrafi, będąc przy tym znacznie szybszy od swych rywali, perfekcyjnie z tych atutów korzystać. Nie ma tylko nokautującego ciosu, więc naturalizowany Niemiec będzie mógł ryzykować.
Ward pytany przez dziennikarzy, czy zamierza walczyć tak jak Froch, który ośmieszył Abrahama, mówi, że zrobi to po swojemu. Były mistrz organizacji IBF w wadze średniej tylko się uśmiecha, słysząc te słowa, i obiecuje, że nie zawiedzie licznej ormiańskiej społeczności w Kalifornii.