Maja jest dorosła i wie, co robi

Andrzej Piątek, były trener kadry MTB seniorek i CCC Polkowice

Publikacja: 18.07.2011 03:13

Andrzej Piątek

Andrzej Piątek

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

"Rz": Co się stało? Jaka jest przyczyna rozstania z Mają Włoszczowską?

Andrzej Piątek:

Rozstajemy się, bo nasze wizje przygotowań do igrzysk w Londynie się różniły. Uznaliśmy, że dalsza współpraca nie ma sensu.

Kiedy te różnice się pojawiły? Wydawało się, że wszystko jest przygotowane, uzgodnione i realizowane?

Rozbieżne zdania zaczęły się pojawiać w zeszłym roku. Ja filozofię prowadzenia drużyny od początku mam taką samą. Wymagam realizowania nakreślonego przeze mnie programu treningowego i określonej dyscypliny. Jeśli któraś z zawodniczek ma własne pomysły, a ja nie jestem do nich przekonany, nie będę się pod nimi podpisywał. Wtedy musi ona wziąć odpowiedzialność na siebie. Chyba że znajdzie trenera, który będzie to firmował.

I tak się stało. Dziwne jednak, że wraz z jedną zawodniczką zawaliła się cała konstrukcja. Odeszła od pana cała grupa, również sponsor. Na czym to polega?

Majka jest liderką drużyny. Mistrzynią świata, wicemistrzynią olimpijską, wicemistrzynią Europy i jeszcze tydzień temu była liderką światowego rankingu. To jest nazwisko, najpopularniejsza, najbardziej rozpoznawalna polska sportsmenka w dyscyplinach letnich. Dlatego, broń Boże, nie chcę jej przeszkadzać w realizacji jej celów. Podczas ostatniej naszej rozmowy powiedziałem, że na pewno jej pomogę, jeśli takiej pomocy będzie potrzebować.

Inne zawodniczki szły murem za nią czy też chciały zostać z panem?

Odbyłem rozmowę z Majką i z nią to ustaliliśmy. Z resztą grupy nie było takich rozmów.

Ostatnie wyniki Włoszczowskiej mogłyby budzić pewien niepokój. 18. i 10. miejsce w Pucharze Świata, gdzie zwykle stawała na podium lub w jego pobliżu. Czym to pan tłumaczy?

To efekt trenowania na swój sposób? - Pierwszy występ w Kanadzie to efekt braku czasu na adaptację do zmiany strefy czasowej. Dziewczyny poleciały tam w poniedziałek po południu, lądowały we wtorek, wyścig był w sobotę. Sześć godzin różnicy, więc żeby nastąpiła pełna adaptacja, w tej strefie czasowej potrzeba co najmniej sześciu dni. One miały cztery, więc nie zdziwiłem się, że Majka zajęła 18. miejsce. To pewnie też był efekt tego, co się działo, bo na pewno głowy spokojnej nie miała. Natomiast teraz powinno być już tylko lepiej.

W trakcie sezonu nastąpiły zmiany w składzie pana współpracowników w grupie. Jaki to miało wpływ na ostatnie decyzje?

Chciałem mieć w sztabie szkoleniowym ludzi w pełni zaangażowanych. Przebywaliśmy ze sobą od 2000 roku, spędzaliśmy poza domem około 250 dni w sezonie. Praca w takiej drużynie, na takim poziomie to prawdziwa harówka. Nie dziwię się, że doszło do swego rodzaju wypalenia. Gdy wyjeżdżaliśmy w styczniu, to wracaliśmy tak naprawdę w połowie lub końcu października. Byliśmy firmą, w której pracowaliśmy przez te dziesięć lat praktycznie we czterech. Mogło dojść do zmęczenia. Po zeszłorocznych mistrzostwach świata zrezygnował masażysta, a mój asystent i mechanik w tym roku.

Obie strony dosyć oględnie mówią o przyczynach rozstania. Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to może chodzi o pieniądze?

Żadnego zarzutu dotyczącego finansowej strony naszego funkcjonowania nigdy od nikogo z drużyny nie słyszałem. To jakieś plotki.

Jak pan widzi swoją przyszłość?

Dziś czuję się bardzo zmęczony. To była naprawdę ciężka harówka. Jak mówiłem, nie było mnie w domu od stycznia do października, a jak wracałem, to musiałem w ciągu dwóch i pół miesiąca dopiąć program na następny rok. Grupa odpoczywała, a ja nadal pracowałem. Rodzinie, dzieciom poświęcałem mniej czasu niż zawodniczkom.

Prezes Wacław Skarul mówi, że chce kontynuować współpracę z panem w PZKol.

Jestem gotowy. Czekam na konkretną propozycję.

Wydawało się, że znakomicie układa się pana współpraca z właścicielem firmy CCC Dariuszem Miłkiem. Sponsor stanął jednak po stronie zawodniczki, nie pana.

- W sporcie z gwiazd się nie rezygnuje. Zdecydowanie ważniejsza jest Maja Włoszczowska, czołowa zawodniczka w naszej dyscyplinie, która jeszcze przez kilka lat powinna być numerem jeden na świecie. Ma ku temu wszelkie predyspozycje – i wydolność, i odpowiednią psychikę. Jest zawodniczką kompletną, modelem mistrza. Dlatego się nie dziwię.

Cała ta sytuacja to dla pana potężny kopniak czy też rodzaj ulgi?

Z jednej strony mi szkoda, bo sam tę drużynę budowałem od zera. Doskonale pamiętam lata 1999 i 2000, gdy jeździliśmy lublinem z przyczepą po całej Europie. Nie było pieniędzy na spanie i jedzenie. Było bardzo ciężko. Szybko zrozumiałem, że w takich warunkach nic nie osiągnę jako trener kadry narodowej. Pomyślałem, że szybko trzeba utworzyć grupę zawodową, znaleźć sponsorów, żeby mieć podobne warunki, jakie mają inni na świecie. Od dzieciństwa marzyłem o medalu olimpijskim, bo wychowałem się na sukcesach Szurkowskiego i Szozdy, Wyścigu Pokoju. Jako kolarz tego medalu nie zdobyłem, jeździłem krótko. Po maturze postanowiłem, że skoro nie mogę stanąć na podium jako zawodnik, to zostanę trenerem i wychowam medalistę olimpijskiego. Gdy już zostałem trenerem kadry, chciałem stworzyć optymalne warunki sobie i zawodnikom. Udało się powołać zawodową grupę w 2001 roku. Mówiłem na prezentacji w Nadarzynie, że drużyna powstała po to, by zdobyć medal olimpijski, że to tylko kwestia czasu. Niektórzy pytali mnie po części oficjalnej „Czy ty w to wierzysz?". Podobnie było po igrzyskach 2008, gdy mówiłem, że kolejnym celem na cztery lata między Pekinem i Londynem jest mistrzostwo świata. Wtedy wątpiących było mniej, ale byli. A my zdobyliśmy mistrzostwo świata i mistrzostwo Europy. Nie ma rzeczy niemożliwych, tylko trzeba chcieć. Dlatego – wracając do pytania – szkoda, bo w tę drużynę włożyłem bardzo wiele pracy, a teraz zostaję tak naprawdę sam. Z drugiej strony, gdy na spokojnie o tym myślę – trochę odpoczynku i refleksji mi się przyda. Minie parę miesięcy i znowu będę chciał do tego wrócić. Jak mówi moja żona: „Przecież to twoje życie. Zawsze mówisz to samo, przyjeżdżasz zmęczony po sezonie, a po dwóch, trzech tygodniach idziesz do siebie na górę i kreślisz nowe programy". Pewnie po tym odpoczynku wrócę i z nową siłą coś nowego stworzę.

Ma pan pretensję do Mai?

Nie mam. Maja jest dorosła i wie, co robi. Podjęła taką decyzję w momencie, kiedy ta maszyna do robienia medali funkcjonowała nienagannie. Osiągaliśmy cele, które sobie zakładaliśmy. Miał być medal olimpijski – jest, mistrzostwo świata i Europy – zdobyliśmy, Majka była liderką rankingu światowego. Uważam, że jeśli coś dobrze funkcjonuje, to po co kombinować i szukać dziury w całym. Ale to jej decyzje.

Czy jej treningi w ostatnim okresie odbiegały od przygotowanych przez pana planów?

Nie można tego tak powiedzieć. Realizowała je, tylko miała troszeczkę inną wizję. Może nie samych przygotowań, ale sposobu funkcjonowania drużyny.

Czy powrót do grupy Anny Szafraniec coś w tej kwestii zmienił?

Praca z kobietami to trudne wyzwanie. Wiadomo, że gdy przychodzi do grupy zawodniczka tego formatu co Maja, czy przychodzi talent taki jak Paula Gorycka, to zawodniczki zdają sobie sprawę, że jest to dla nich jakieś zagrożenie. Starałem sobie z tym radzić, bo tego typu problemy spotykałem od ładnych paru lat. Kiedyś przychodziła do grupy Maja i też może inne nie za bardzo tego chciały. Byłem dyrektorem sportowym grupy, ale również byłem trenerem kadry i nikomu nie pozwolę i sam na pewno nie będę świadomie kasował polskich talentów. Jeśli jakiś odkryłem, to zawsze dążyłem do tego, by stworzyć mu optymalne warunki, brałem go do grupy bez względu na to, czy się to komuś podobało czy nie.

Wielu chciałoby mieć takie osiągnięcia jak pan.

Bez względu na to, co się wydarzyło, chciałbym podkreślić, że nawet najlepiej rozpisany program nie będzie zrealizowany bez pomocy sponsorów. To że w ostatnich dwóch latach – nie licząc medalu olimpijskiego – osiągnęliśmy największe sukcesy w historii grupy, czyli zdobyliśmy dwa tytuły mistrzyń świata, dwa mistrzostwa Europy, dwa wicemistrzostwa Europy i brązowy medal mistrzostw świata Pauli Goryckiej, czyli aż siedem medali, to wielka zasługa pana Dariusza Miłka. Dzięki niemu – w połączeniu ze środkami z Ministerstwa Sportu – pracowaliśmy w komfortowych warunkach. Mieliśmy wszystko, o czym tylko można było pomarzyć. Prezes Miłek udostępniał nam nawet prywatny samolot, jeśli była taka potrzeba. On był kiedyś kolarzem, więc nie trzeba mu dwa razy tłumaczyć, co to są podróże i jak męczą. Żeby dziewczynom łatwiej było dojeżdżać na zawody, prezes kupił cztery mercedesy klasy A. Pomalowano je na pomarańczowo w barwach CCC i wszystkie nimi jeżdżą. Maja ma do dyspozycji mercedesa GLK, który użycza jej firma z Wrocławia. Prezesowi Miłkowi można tylko dziękować za to, co zrobił dla wszystkich ludzi w drużynie.

—rozmawiał Marek Cegliński

Sport
Kodeks dobrych praktyk. „Wysokość wsparcia będzie przedmiotem dyskusji"
Sport
Wybitni sportowcy wyróżnieni nagrodami Herosi WP 2025
Sport
Rafał Sonik z pomocą influencerów walczy z hejtem. 8 tysięcy uczniów na rekordowej lekcji
doping
Witold Bańka jedynym kandydatem na szefa WADA
Materiał Partnera
Herosi stoją nie tylko na podium