– Powiem więcej, nawet bardziej smakuje. Miałam przecież ogromnego pecha, przebiłam koło na drugim okrążeniu. Ale odrobiłam straty i minęłam metę druga, 28 sekund za Kanadyjką Catharine Pendrel. Gdyby było jeszcze jedno okrążenie, to byłabym pierwsza – powiedziała "Rz" Włoszczowska już po powrocie do Polski.
Sobotni wyścig w Champery (Szwajcaria) rozpoczął się tak, jak oczekiwano. Pendrel i Włoszczowska zaatakowały i wyszły na prowadzenie, z kilometra na kilometr powiększając przewagę. Polka była wyraźnie mocniejsza na podjazdach i wydawało się, że lada chwila pojedzie dalej sama.
Wcześniej, gdy je pytano, kto wygra, wskazywały jedna na drugą. – Catharine jest w życiowej formie, to jej sezon. Wygrywa wyścig za wyścigiem i na tej trudnej, technicznej trasie będzie faworytką. Jest drobna, leciutka i świetnie sobie radzi na podjazdach – mówiła Włoszczowska, a Pendrel odpowiadała tym samym. – Maja jest mistrzynią świata, to ona będzie bronić tęczowej koszulki, ale ja się nie poddam. Jestem gotowa do walki.
Dla Polki był to trzeci wyścig na rowerze, który ma wyraźnie większe koła. Poprzednie miały po 26 cali, te 29. W Val di Sole dwa tygodnie wcześniej Włoszczowska była druga i – jak twierdzi – czuła, że forma jest naprawdę wysoka. – Później na treningach było trochę gorzej, ale tak to już jest, że przed najważniejszym startem człowiek bezwiednie oszczędza energię – mówi "Rz" wicemistrzyni świata.
Nowy trener Marek Galiński twierdzi, że Włoszczowska była do mistrzostw w Champery przygotowana znakomicie.