Na ringu w nowojorskiej Madison Square Garden jego rywalem był niepokonany Argentyńczyk Omar Narvaez, mistrz świata niższej kategorii (super muszej) w wersji WBO.
Oczekiwano efektownej wojny i wygranej przez nokaut Filipińczyka, ale Narvaez nie podjął rękawicy. Zadbał o własną obronę, pokazał jak to się robi i niezagrożony dotrwał do końca, ale ten pojedynek miał przecież wyglądać inaczej.
Jak walczą „Filipiński błysk" (Donaire) i „Huragan" (Narvaez), to każdy wierzy, że będą emocje i wypieki na twarzy. A była walka bez walki, w której okazało się, że nie jest łatwo trafić niższego o 10 cm i lżejszego rywala, jeśli ten nie podejmuje ryzyka.
Donaire chyba za wcześnie porównywany jest ze swoim rodakiem Mannym Pacquiao. Chodzili wprawdzie na Filipinach do tej samej szkoły, ale to za mało, by stawiać między nimi znak równości. Donaire ma szybkość, mocny cios i talent, ale nie zawsze ma pomysł na walkę. W Nowym Jorku mu go zabrakło, chyba za bardzo myślał o przyszłości. Chce przenieść się do wyższej kategorii i bić się z najlepszymi. To dobre rozwiązanie, bo w wadze koguciej będzie się dusił zbijając do każdej walki kilkanaście kilogramów.
Donaire wypunktował Narvaeza wygrywając każdą z dwunastu rund (wszyscy sędziowie 120:108), a w Ludwigsburgu (Niemcy), kilka godzin wcześniej Marco Huck, Bośniak z niemieckim paszportem znokautował w szóstej rundzie innego Argentyńczyka Rogelio Rossiego i obronił pas WBO w wadze junior ciężkiej.