Kto po wtorkowym etapie myślał, że pierwsze spotkanie z Andami było najtrudniejsze, ten mógł się srogo pomylić. Organizatorzy poprowadzili trasę przez góry tak, by uczestnikom jak najbardziej skomplikować przejazd. Czwarty etap z San Juan do Chilecito liczył ponad 700 km, z czego aż 326 km to były odcinki specjalne.
Trasa wiodła głównie przez wyschnięte koryta rzek i kaniony pełne kamieni, a padające przez kilka dni deszcze rozmoczyły teren tam, gdzie nie było skał. Najwyższe wzniesienie do przebycia to tym razem 3400 m n.pm. Jakby atrakcji po drodze było mało, organizatorzy zapowiedzieli, że na zmęczonych pod koniec dnia czekać będzie wiele pułapek i trudna nawigacja.
I stało się to, co w Dakarze jest normą. Góry wywróciły klasyfikację wyścigu. Krzysztof Hołowczyc z prowadzenia cieszył się tylko dzień. Wtorkowy przegrany, Francuz Stephane Peterhansel znów jest liderem, a Polak spadł na czwarte miejsce.
Środowy etap zaczął nawet obiecująco, na pierwszym pomiarze czasu był trzeci, ale potem zaczął tracić dystans do rywali. Na kolejne punkty kontrolne przyjeżdżał na siódmym, a potem nawet na ósmym miejscu.
Na początku prowadził Nasser Al-Attiyah. Jego hummer spisywał się na trasie bardzo dobrze – do czasu. Zwycięzca sprzed roku miał defekt między piątym a szóstym punktem pomiarowym i zamiast wygrać etap, przyjechał dopiero na 16. miejscu.