Na trasie czyha coraz więcej niespodzianek

Polak zaczął dobrze, ale na koniec dnia spadł na czwarte miejsce

Aktualizacja: 05.01.2012 10:11 Publikacja: 05.01.2012 01:26

Nasser Al-Attiyah

Nasser Al-Attiyah

Foto: AFP

Kto po wtorkowym etapie myślał, że pierwsze spotkanie z Andami było najtrudniejsze, ten mógł się srogo pomylić. Organizatorzy poprowadzili trasę przez góry tak, by uczestnikom jak najbardziej skomplikować przejazd. Czwarty etap z San Juan do Chilecito liczył ponad 700 km, z czego aż 326 km to były odcinki specjalne.

Trasa wiodła głównie przez wyschnięte koryta rzek i kaniony pełne kamieni, a padające przez kilka dni deszcze rozmoczyły teren tam, gdzie nie było skał. Najwyższe wzniesienie do przebycia to tym razem 3400 m n.pm. Jakby atrakcji po drodze było mało, organizatorzy zapowiedzieli, że na zmęczonych pod koniec dnia czekać będzie wiele pułapek i trudna nawigacja.

I stało się to, co w Dakarze jest normą. Góry wywróciły klasyfikację wyścigu. Krzysztof Hołowczyc z prowadzenia cieszył się tylko dzień. Wtorkowy przegrany, Francuz Stephane Peterhansel znów jest liderem, a Polak spadł na czwarte miejsce.

Środowy etap zaczął nawet obiecująco, na pierwszym pomiarze czasu był trzeci, ale potem zaczął tracić dystans do rywali. Na kolejne punkty kontrolne przyjeżdżał na siódmym, a potem nawet na ósmym miejscu.

Na początku prowadził Nasser Al-Attiyah. Jego hummer spisywał się na trasie bardzo dobrze – do czasu. Zwycięzca sprzed roku miał defekt między piątym a szóstym punktem pomiarowym i zamiast wygrać etap, przyjechał dopiero na 16. miejscu.

W klasyfikacji generalnej jest siódmy, do lidera traci ponad 30 minut, ale na tym etapie Dakaru to tyle, co nic. Do przejechania jest jeszcze kilka tysięcy kilometrów, a wystarczy, żeby Peterhansel przebił oponę i jego przewaga natychmiast stopnieje o kilka minut. We wtorek złapał gumę nawet dwa razy i od razu stracił prowadzenie. Al-Attiyah jeszcze może być groźny.

Groźni dla najlepszych mogliby też być polscy quadowcy Łukasz Łaskawiec i Rafał Sonik, ale przez cały czas muszą walczyć nie tylko z górami i pustynią, ale i sędziami. Wciąż nie ma oficjalnej decyzji, czy ich wyniki będą uwzględniane w generalnej klasyfikacji. W ciągu dnia widać, że jadą w czołówce, ale pod wieczór ich czasy znikają z oficjalnych tabel.

Sonik i Łaskawiec w porównaniu z Jakubem Przygońskim są i tak szczęściarzami, bo przynajmniej mają szansę dotrzeć do Limy, a polski motocyklista już nie. Miał defekt na 68. kilometrze trasy.

– Niestety, dla mnie rajd Dakar już się skończył. Korbowód zrobił dziurę w boku silnika, silnik wybuchł i nie dało się nic już z tym zrobić – powiedział Przygoński i dodał: – To nie jest typowe, by silnik psuł się już po dwóch dniach jazdy.

Kto po wtorkowym etapie myślał, że pierwsze spotkanie z Andami było najtrudniejsze, ten mógł się srogo pomylić. Organizatorzy poprowadzili trasę przez góry tak, by uczestnikom jak najbardziej skomplikować przejazd. Czwarty etap z San Juan do Chilecito liczył ponad 700 km, z czego aż 326 km to były odcinki specjalne.

Trasa wiodła głównie przez wyschnięte koryta rzek i kaniony pełne kamieni, a padające przez kilka dni deszcze rozmoczyły teren tam, gdzie nie było skał. Najwyższe wzniesienie do przebycia to tym razem 3400 m n.pm. Jakby atrakcji po drodze było mało, organizatorzy zapowiedzieli, że na zmęczonych pod koniec dnia czekać będzie wiele pułapek i trudna nawigacja.

Sport
Wielkie Serce Kamy. Wyjątkowa nagroda dla Klaudii Zwolińskiej
Sport
Manchester City kontra Real Madryt. Jeden procent nadziei
Sport
Związki sportowe nie chcą Radosława Piesiewicza. Nie wszystkie
Sport
Witold Bańka dla "Rzeczpospolitej": Iga Świątek i Jannik Sinner? Te sprawy dały nam do myślenia
Sport
Kiedy powrót Rosji na igrzyska olimpijskie? Kandydaci na szefa MKOl podzieleni