Zwolniony tydzień temu Andre Villas-Boas wyjeżdżał ze Stamford Bridge w samotności, ze łzami w oczach. Nie pożegnał się z nim podobno żaden z piłkarzy.
Do Chelsea przychodził z wielkimi nadziejami, uznawany za poprawioną wersję Jose Mourinho. Z Porto zdobył potrójną koronę (mistrzostwo, puchar kraju, Liga Europejska). Ale tam był królem, a w Londynie musiał się dzielić władzą ze starszymi zawodnikami. Podpisał umowę na trzy lata, wytrzymał osiem miesięcy. Nie potrafił zapanować nad drużyną, popadł w konflikt z gwiazdami, głównie z Frankiem Lampardem. Chelsea wygrała tylko trzy z 12 ostatnich meczów, straciła szansę na mistrzostwo, jest też bliska odpadnięcia z Ligi Mistrzów.
– Ktokolwiek zostanie trenerem, przeżyje tam piekło – twierdzi Luiz Felipe Scolari. Brazylijczyk, który dziesięć lat temu poprowadził swoich rodaków do zwycięstwa w mundialu, pobytu w Londynie nie wspomina dobrze. Utrzymał się na stanowisku jeszcze krócej niż Villas-Boas. Zastąpił go Guus Hiddink, jedyny z trenerów niezwolniony przez Abramowicza. Na odprawy dla sześciu pozostałych, jacy przewinęli się przez Stamford Bridge od 2003 roku, rosyjski miliarder wydał już 100 mln funtów.
– To wielki wstyd dla właściciela, klubu, kibiców i całej Premiership – uważa Richard Bevan, dyrektor związku trenerów ligi. Abramowicz wciąż szuka człowieka, który podbije z „The Blues" Europę. Najbliżej był Avram Grant, cztery lata temu przegrał w finale LM z Manchesterem United dopiero po rzutach karnych. Ale był tylko dodatkiem do piłkarzy. To oni rządzili, a on starał się nie przeszkadzać.
Abramowicz chętnie zatrudniłby ponownie Mourinho. Zawodnicy wspominają go z sentymentem, a Portugalczyk jest gotowy wejść drugi raz do tej samej rzeki. Ale stawia warunki. Pierwszy – pensję w wysokości 12 mln funtów rocznie – Rosjanin pewnie byłby w stanie spełnić. Z drugim tak łatwo nie będzie: razem z Mourinho na Stamford Bridge miałby się przenieść Cristiano Ronaldo. A Real Madryt już zapowiedział, że to nie wchodzi w grę.