Amerykańska liga MLS przyciąga piłkarzy

Były problemy i chwile zwątpienia, ale dziś Major League Soccer coraz bardziej zaczyna się liczyć w światowej piłce

Publikacja: 27.05.2012 01:11

David Beckham z Los Angeles Galaxy i Justin Morrow z San Jose Earthquakes

David Beckham z Los Angeles Galaxy i Justin Morrow z San Jose Earthquakes

Foto: AFP

Masz problem? Nie wiesz, co zrobić ze sobą na emeryturze? Czujesz się wystarczająco zdrowy, żeby jeszcze pograć, ale nikt cię nie chce zatrudnić w Europie? Nie przejmuj się. Przyjdź do nas i ciesz się grą na wysokim poziomie. Niezłe zarobki gwarantowane.

Tak mogłyby się zaczynać ogłoszenia dla piłkarzy, sygnowane przez Major League Soccer (MLS). Ostatnio z tej oferty zamierza skorzystać dwóch gwiazdorów. Głośno zrobiło się o tym, że do MLS mogą trafić kolejne gwiazdy, jeszcze do niedawna grające w reprezentacji Włoch. Pomysłu na siebie, po rozwiązaniu kontraktów z Juventusem Turyn i Milanem, szukają Alessandro Del Piero i Alessandro Nesta.

USA wydają się dla nich idealnym kierunkiem, zwłaszcza że kilku równie znanych kolegów z boiska już tam występuje, na czele z Davidem Beckhamem, Thierry'm Henry'm i Rafaelem Marquezem.

W Europie to ciągle jest i zawsze będzie liga, gdzie jeździ się pograć pod koniec kariery, ale trzeba przyznać, że w ciągu niemal 20 lat od powstania profil idealnego kandydata do gry się zmienił. Na początku brali kogo popadło, lepszych i gorszych, bardziej i mniej znanych. Liczyli, że nazwiska będą coś mówić emigrantom ze Starego Świata, bo na miejscowych kibiców nie było co liczyć. Nazwa „football" była tam zastrzeżona dla gry, w której używa się głównie rąk, a „soccer" występował jako ciekawostka i to głównie w żeńskim wydaniu.

Kilka razy wcześniej próbowali tę grę zaszczepić w Stanach, zapraszali nawet największe gwiazdy: z Pele, Cruyffem i Deyną na czele. I nic. Gleba wyjątkowo nieurodzajna i zachwaszczona przez baseball, futbol amerykański oraz koszykówkę.

W grudniu 1993 roku spróbowali jeszcze raz, żeby nikt nie mówił, że w kraju, który organizuje mistrzostwa świata, nie ma - choćby nawet słabej - ligi zawodowej. Chcieć to jedno, a zrobić to drugie.

Własnych piłkarzy mieli jak na lekarstwo, Meksykanie nie wystarczali, a z Europy do USA nikt nie kwapił się wyjeżdżać, bo nie wierzył, że przedsięwzięcie się uda. Bo jak miało się udać, skoro kibice dziwili się, że mecz może się skończyć bez bramek, a jeden zawodnik w bluzie używa rąk, gdy inni nie mogą.

Początek też nie był prosty. Na inaugurację ligi zmierzyły się San Jose Clash i Washington D.C. Zapowiadało się wielkie święto, tymczasem przez pierwszą połowę i niemal całą drugą nie padały gole. Władze ligi i wszyscy, którzy jej dobrze życzyli, obgryzali paznokcie z nerwów, bo jak wytłumaczyć kibicom, że mecz może się skończyć remisem i to w dodatku 0:0?

W kraju, w którym w żadnej lidze nie liczy się punktów, a tylko porównuje bilans zwycięstw nie wróżyło to niczego dobrego. I wreszcie nadeszła 88. minuta. Eric Wynalda przejął piłkę na lewym skrzydle, minął obrońców, zatańczył przed bramkarzem i strzelił.

Gol dla San Jose i wielka ulga. Każdy Amerykanin, który usiadł tego dnia przed telewizorem mógł przytaknąć: o coś w tym jednak chodzi.

Dalej jakoś się potoczyło, choć oczywiście, nie bez problemów. Trzeba było wprowadzać zmiany regulaminowe, by widzom produkt wydał się atrakcyjniejszy: najlepszy przykład to słynne rzuty karne, strzelane na wzór hokejowy, jeśli mecz zakończył się remisem. Piłkarz pędził na bramkę ze środka boiska i miał pięć sekund na pokonanie bramkarza.

Bywały też lata chudsze, gdy trzeba było ograniczać ligę do dziesięciu zespołów, bo zainteresowanie malało. Zwłaszcza po nieudanym starcie w mistrzostwach świata 1998, gdy reprezentacja USA przegrała wszystkie mecze w grupie, w tym prestiżowy pojedynek z Iranem.

Nie pomogła nawet scentralizowana struktura zarządzania, gdzie każdy klub jest własnością ligi i ma tylko oddzielnego operatora, będącego jednocześnie udziałowcem MLS. Nie pomógł limit zarobków ustawiony jak na futbolowe standardy na niskim poziomie – średnio wychodzi ok. 100 – 150 tys. dolarów. Wydawało się, że eksperyment się nie powiedzie, a pacjent umrze. 340 mln strat w ciągu dziesięciu lat istnienia to naprawdę dużo.

Ale potem przyszedł mundial 2002 i niespodziewany sukces: awans do ćwierćfinału, a w nim zażarty pojedynek z Niemcami, przegrany tylko 0:1. Najlepszym zawodnikiem w tym meczu w drużynie późniejszych wicemistrzów świata był bramkarz Oliver Kahn.

Do piłkarzy zadzwonił nawet prezydent George W. Bush, gratulując im sukcesu. I stał się cud, chociaż nie od razu. Cztery miesiące po mistrzostwach finał ligi obejrzało na żywo ponad 61 tys. kibiców.

Dwa lata później umiejętnie rozbudzono zainteresowanie, przedstawiając światu super-talent Freddy'ego Adu. W wieku 14 lat zaczął grać z seniorami, a ile jest naprawdę wart można się przekonać później, gdy tułał się po podrzędnych europejskich klubach, aż w końcu wrócił do USA.

O tym już jednak nikt nie pamięta, ważniejsze okazało się to, że droga z MLS do Europy jest jak najbardziej możliwa. Taki kierunek wybrał Tim Howard, przez kilka lat grający w Manchesterze United, a obecnie zawodnik Evertonu, czy DaMarcus Beasley występujący kiedyś w PSV Eindhoven. Reprezentant USA Clint Dempsey to z kolei podstawowy napastnik Fulham.

Strzałem w dziesiątkę okazało się też sprowadzenie Beckhama. Jego oraz jego żonę znają w każdym zakątku świata. Ze swoim gwiazdorstwem pasuje do Los Angeles jak ulał i podnosi zainteresowanie ligą, nawet kiedy nie gra.

Nie musi zresztą narzekać nawet na zarobki, bo na mocy specjalnego Designated Player Rule – wyjątku dla graczy, podnoszących zainteresowanie ligą – zarabia 6,5 mln dolarów rocznie. Henry i Marquez mają niewiele gorzej – 5,6 mln. Na podobne zarobki mogą zapewne również liczyć Del Piero i Nesta, jeśli przeniosą się do MLS.

Widać coraz więcej oznak poprawy. W 2003 roku Los Angeles Galaxy jako pierwszy klub MLS przyniósł dochód, a niedługo później dołączył do niego Houston Dynamo. Rośnie też frekwencja na meczach. Niedawno przekroczyła 17800 widzów, co pozwoliło wyprzedzić NHL i NBA.

Dziś MLS to licząca się w USA liga, spokojna o swoją przyszłość. Mecze pokazują najważniejsze telewizje w Stanach, a to najlepszy dowód, że soccer w końcu się tam przyjął.

Masz problem? Nie wiesz, co zrobić ze sobą na emeryturze? Czujesz się wystarczająco zdrowy, żeby jeszcze pograć, ale nikt cię nie chce zatrudnić w Europie? Nie przejmuj się. Przyjdź do nas i ciesz się grą na wysokim poziomie. Niezłe zarobki gwarantowane.

Tak mogłyby się zaczynać ogłoszenia dla piłkarzy, sygnowane przez Major League Soccer (MLS). Ostatnio z tej oferty zamierza skorzystać dwóch gwiazdorów. Głośno zrobiło się o tym, że do MLS mogą trafić kolejne gwiazdy, jeszcze do niedawna grające w reprezentacji Włoch. Pomysłu na siebie, po rozwiązaniu kontraktów z Juventusem Turyn i Milanem, szukają Alessandro Del Piero i Alessandro Nesta.

Pozostało 89% artykułu
Sport
WADA walczy o zachowanie reputacji. Witold Bańka mówi o fałszywych oskarżeniach
Sport
Czy Witold Bańka krył doping chińskich gwiazd? Walka o władzę i pieniądze w tle
Sport
Chińscy pływacy na dopingu. W tle walka o stanowisko Witolda Bańki
Sport
Paryż 2024. Dlaczego Adidas i BIZUU ubiorą polskich olimpijczyków
sport i polityka
Wybory samorządowe. Jak kibice piłkarscy wybierają prezydentów miast