Informacja o tym wydarzeniu znalazła się w serwisach informacyjnych Polski i Anglii. Kret wygrzebał się na murawę, nieświadomy, że może zostać trafiony piłką lub ponieść śmierć z nogi Wayne'a Rooneya. Na szczęście odpowiednie służby uratowały kretowi życie, wynosząc go poza teren stadionu. Gdyby to był Krecik z czeskiej kreskówki, który wygrzebuje się na powierzchnię, aby zobaczyć dryblingi Petra Jiracka, to jeszcze byłoby zrozumiałe. Ale polski kret pospolity, kompromitujący nas w Nowej Hucie, to jeden z ostatnich dowodów, że Polska jest krajem egzotycznym.
Kilka lat temu młodzi niemieccy piłkarze, grający mecz z Polską we Włocławku, kazali zatrzymać autokar, aby przyjrzeć się z bliska furmance ciągniętej przez konia, któremu nie przeszkadzał nawet pijany woźnica śpiący na koźle i trzymający się bata.
Do podobnego przypadku doszło w Grodzisku Wielkopolskim. Boiska treningowe Groclinu znajdują się tam obok linii kolejowej. Angielscy juniorzy przerwali mecz i podbiegli do ogrodzenia, aby zobaczyć z bliska parowóz, gwiżdżący, sypiący iskrami, zostawiający w powietrzu chmurę czarnego dymu. Tyle że była to „Piękna Helena", być może najładniejszy parowóz w Polsce, duma lokomotywowni w Wolsztynie, jeżdżący po polskich torach od przedwojny.
Nie wiem, jak jest pod względem tego typu atrakcji na Ukrainie, ale mam powody, by sądzić, że jeszcze lepiej. Raptem przed czterema laty, po meczu Ukraina -Polska, wracaliśmy samochodem ze Lwowa. Był późny wieczór, ciemno i na wysokości Żółkwi skręciliśmy w niewłaściwą drogę. O tym, że jest niewłaściwa, zorientowaliśmy się po kilku kilometrach, mocno poobijani na wertepach. Powrót nie miał sensu. Skręciliśmy w lewo, słusznie licząc, że dojedziemy do drogi głównej, a nią - do przejścia granicznego w Hrebennem.
I tak się stało. Tyle że jadąc wzdłuż granicy z Unią Europejską, przez zaciemnione wsie, mieliśmy wrażenie, że zostaliśmy przeniesieni w czas powstania styczniowego.