Łubu-dubu wina klubu

Pieniędzy na przygotowania do igrzysk było pod dostatkiem, zwłaszcza od kiedy istnieje elitarny Klub Polska. Ale nie wszystkim on się podoba

Publikacja: 20.07.2012 02:17

Piotr Siemionowski ostro walczył o swoje prawa w ramach Klubu Polska Londyn 2012, a teraz doradza in

Piotr Siemionowski ostro walczył o swoje prawa w ramach Klubu Polska Londyn 2012, a teraz doradza innym sportowcom

Foto: Fotorzepa, Bartosz Jankowski

Nie podoba się to mało powiedziane. Jeszcze trochę i będą u nas Klubem Polska Londyn 2012 straszyć dzieci.

Działacze niektórych związków patrzą na tę grupę głównych kandydatów do medali, traktowaną przez Ministerstwo Sportu na szczególnych zasadach, z wydzielonym budżetem, jak na wotum nieufności dla siebie. I zapowiadają z przekąsem: pożyjemy, zobaczymy, będzie dużo medali w Londynie, to może związki przyznają ministerstwu rację. A jak będzie mało, to trzeba z tego klubu natychmiast zrezygnować, bo to jakieś fanaberie z czasów ministra Adama Giersza i rozpuszczanie elity sportowców kosztem szkolenia młodzieży.

Złota rybka

Londyn to jeszcze pół biedy, ale w Rio w 2016 – tam to dopiero się te pomysły zemszczą, bo nie będzie za co wyszkolić młodych talentów – przepowiadają. Krótko mówiąc, jak będzie w Londynie sukces, to nasz. A jak klęska, to Klubu Polska.

Niektórzy sportowcy też narzekają: są w klubie, mieli być traktowani indywidualnie i dostać, czego im potrzeba, a wcale rozpuszczani się nie czują. Jedni narzekają, bo potraktowali KP jak złotą rybkę i teraz się dziwią, że nie wszystkie ich życzenia są spełniane (np. jeden ze sportowców chciał zgrupowania w Australii z bratem jako sparingpartnerem, drugi roweru za kilkanaście tysięcy złotych, choć taki sprzęt w ogóle nie przystaje do jego specjalizacji). Inni jak najbardziej mają powody do żalu, bo ich związki mimo zmian uparły się, by wszystko robić jak dawniej.

– Dla nas właściwie nic się nie zmieniło – mówi Michał Jeliński, mistrz olimpijski z wioślarskiej czwórki podwójnej. – Trenujemy w takich warunkach jak cała kadra, gdy ćwiczymy poza zgrupowaniami, to musimy sobie sami płacić za odnowę biologiczną, czasami dostajemy e-maile z informacją, że mamy zrobić badania krwi, w nawiasie: z własnej kieszeni. I płacimy. Od władz Polskiego Związku Towarzystw Wioślarskich słyszymy cały czas, że nie ma pieniędzy – mówi Jeliński.

Jednostka specjalna

Związki mogą tak postępować, bo mają dużą autonomię i to one ostatecznie odpowiadają za wykonanie programu KP. W jednych od dawna była zasada, że najlepsi muszą mieć najlepiej, więc dla nich właściwie klub nic nie zmienił. W innych najważniejsze jest, żeby działacz nie przyznał racji sportowcowi, więc choć mają możliwości finansowe, to pary trampek pożałują.

Inne z kolei rozciągają budżet na przygotowania elity jak gumę do żucia, bo liczą, że gdy wyślą na igrzyska więcej zawodników, to będzie więcej szans. I nawet w roku olimpijskim oszczędzają na tych lepszych, żeby mieć dla słabszych. Czyli robią dokładnie odwrotnie, niż było ustalone. Ale dopóki w rozliczeniach z ministerstwem wszystko się zgadza, żadnej kary za to nie ma.

Klub powstał w 2009 roku z inicjatywy wspomnianego ministra Giersza, który wzorował się na brytyjskim sporcie wyczynowym. Trafili do KP Londyn 2012 medaliści olimpijscy z Pekinu i ci, którzy w 2009 zdobyli medal mistrzostw świata w konkurencji olimpijskiej. Dziś jest w nim 28 osób, mają indywidualny tok przygotowań, realizowany na podstawie umowy ministerstwa ze związkiem. A kolejnych 93 sportowców jest na tzw. indywidualnej ścieżce szkolenia olimpijskiego.

Mówiąc najprościej, KP to ma być olimpijska jednostka do zadań specjalnych, przyjmująca kryptonimy kolejnych igrzysk. KP Londyn 2012 tego lata kończy działalność, ale już działa KP Soczi 2014, w którym w programach indywidualnych są panczenistki i Justyna Kowalczyk, potem powstanie KP Rio 2016 – albo i nie, jeśli opór środowiska będzie zbyt wielki, a medali z Londynu zbyt mało, by go złamać.

– Pomysł klubu jest dobry, tylko trzeba go jeszcze dopracować, no i wszyscy muszą do niego dorosnąć. Zawodnicy, działacze. Nam właściwie nie brakuje niczego, ale niektóre rzeczy dostajemy z dużym opóźnieniem, bo najbardziej szwankuje przepływ informacji – mówi „Rz" Mariusz Słowiński, trener kajakarskiego mistrza świata Piotra Siemionowskiego, czyli jednego z tych sportowców, którzy ostro walczyli o swoje prawa w Klubie Polska mimo oporu związku (prezes PZK Józef Bejnarowicz to obok Jacka Bierkowskiego, szefa szermierzy, jeden z najgłośniejszych krytyków KP). Teraz to Siemionowskiego sportowcy z innych dyscyplin wypytują, jak walczyć i co im się w ramach tego klubu należy.

– Zachęcałbym jednak zarówno zawodników, jak i przedstawicieli związków, żeby w przypadku kontrowersji pytali przede wszystkim nas. Jesteśmy po to, żeby pomagać, gdy są problemy dotyczące zasad funkcjonowania w Klubie Polska – mówi „Rz" Paweł Słomiński, szef Zespołu Wsparcia Klubu Londyn, czyli grupy trenerów i działaczy mających nadzorować funkcjonowanie KP.

Związkom Klub Polska jest nie w smak, to oczywiste. Gdy powstawał, właśnie wychodziły na jaw afery w związkach lekkoatletycznym i kolarskim, jeszcze nie zatarło się wspomnienie wiceprezesa PZLA śpiącego po popijawie na trawniku wioski olimpijskiej w Pekinie ani brudów pranych podczas tamtych igrzysk wśród szermierzy (za poprzednich władz związku prezes Bierkowski przyszedł po nich posprzątać).

Zaufanie do działacza sportowego sięgnęło wtedy dna i pomysł na KP też jest tego echem. A utworzenie klubu wcale nie oznaczało, że do związków trafi więcej pieniędzy. Miało trafić tyle samo, tylko z większą kontrolą nad ich wydawaniem i z zaleceniem, by już nie topić pieniędzy w przeciętniakach, z których żaden mistrz nie wyrośnie.

W programach indywidualnych Klubu Polska zawodnik staje się stroną umowy ze związkiem. I dzięki temu ma prawo upominać się o pieniądze na cele treningowe albo choćby pytać, dlaczego kwota dla niego zarezerwowana jest wydawana tak, a nie inaczej. A to już jak na standardy niektórych polskich związków i ich prezesów jedynowładców była prawdziwa rewolucja.

Podobnie jak szansa uniezależnienia się od kadry, bo dziś zawodnik może powalczyć o utworzenie własnego zespołu albo, co wcześniej było niemożliwe, trenować blisko domu, korzystając z pieniędzy na wynajem lokalu do ćwiczeń, fizjoterapeuty itd. Kiedyś musiałby liczyć, że załatwi mu to jego klub. Teraz można pójść na swoje, choć w niektórych związkach wymaga to ciągłego szarpania się.

Ile kosztuje medal

Pieniędzy naszemu sportowi wyczynowemu już od dawna nie brakuje, ale od samego dolewania paliwa samochód nie jedzie szybciej, zwłaszcza gdy w środku wszystko zgrzyta. Na przygotowania do igrzysk w Atenach (2004) poszło z budżetu 104 mln złotych, do igrzysk w Pekinie (2008) już 270 mln, a medali w obu imprezach było tylko dziesięć. Teraz obowiązuje inny sposób obliczeń.

– Każdy program ma swoje subkonto, więc będziemy wiedzieli, ile kosztował dany medal – mówi Paweł Słomiński. Z zestawienia przygotowanego przez Ministerstwo Sportu na prośbę „Rz" wynika, że w czteroletnim cyklu olimpijskim tylko na przygotowania elity – teraz 28-osobowej, ale to się zmieniało – oraz jej wąskiego zaplecza (obecnie są nim wspomniane 93 osoby z indywidualnych ścieżek) i gier zespołowych wydano 129,6 mln złotych (jeśli uwzględnić też inne programy – ponad 400 mln). Plus 600 tys. subwencji dla PKOl na wysłanie kadry do Londynu, bo pierwszy raz komitet olimpijski o takie wsparcie poprosił.

KP wprowadził zasadę, że pieniądze z budżetu idą za sportowcem: są przyznawane na podstawie programu przygotowań, który w imieniu zawodnika przedstawia związek. Druga zasada jest taka, że państwo dużo na przygotowania najlepszych wydaje, ale też będzie wiele oczekiwań w zamian. – A to nie dla wszystkich jest oczywiste, bo mieliśmy takie przypadki, kiedy po wykorzystaniu środków finansowych z indywidualnego programu na pytanie o cele sportowe słyszeliśmy odpowiedź, że w igrzyskach to będą miejsca 5–8. Radziliśmy wtedy, żeby zmieniać zadania wynikowe na takie, które odpowiadają wysokości zaangażowanych środków – mówi Słomiński.

Judoka na motorze

Klub jest trochę jak lustro podstawione naszemu sportowi. Podstawione i działaczom, i zawodnikom. Są wśród nich tacy jak Agnieszka Radwańska, która finansuje sobie 90 procent przygotowań i na nic nie narzeka. Są żeglarze, z którymi nie ma żadnych problemów. Ale są i zapaśnicy, którzy pieniądze z KP biorą, ale ważniejsze od igrzysk jest dla nich dorabianie w zagranicznych ligach, i wracają z walk z kontuzjami. Jest sztangista Adrian Zieliński, który bez zgody wyjechał na tajemnicze zgrupowanie do Osetii Południowej. Jest Tomasz Kowalski, który był naszą największą nadzieją na medal w judo, ale do Londynu nie pojedzie, bo miał wypadek na motocyklu, choć jako zawodowiec nie miał prawa tak ryzykować.

I jest problem, jak takich sportowców karać. Nawet wyrzucenie z KP może nie być bardzo bolesne, bo w związku pieniądze na przygotowania takiego sportowca też jakoś się znajdą. Motywacją miały być specjalne dodatki do stypendium, po mniej więcej dwa tysiące złotych miesięcznie dla członków KP, ale projekt rozporządzenia utknął dwa lata temu z powodu zastrzeżeń ministra finansów. Jeśli Klub Polska ma mieć następne kryptonimy, to trzeba będzie te wszystkie luki uszczelnić, dać mu więcej argumentów przy rozliczaniu z wykonania planów.

Bo dziś tylko sam klub rozliczony zostanie na pewno.

Sport
Kodeks dobrych praktyk. „Wysokość wsparcia będzie przedmiotem dyskusji"
Sport
Wybitni sportowcy wyróżnieni nagrodami Herosi WP 2025
Sport
Rafał Sonik z pomocą influencerów walczy z hejtem. 8 tysięcy uczniów na rekordowej lekcji
doping
Witold Bańka jedynym kandydatem na szefa WADA
Materiał Partnera
Herosi stoją nie tylko na podium