Nie podoba się to mało powiedziane. Jeszcze trochę i będą u nas Klubem Polska Londyn 2012 straszyć dzieci.
Działacze niektórych związków patrzą na tę grupę głównych kandydatów do medali, traktowaną przez Ministerstwo Sportu na szczególnych zasadach, z wydzielonym budżetem, jak na wotum nieufności dla siebie. I zapowiadają z przekąsem: pożyjemy, zobaczymy, będzie dużo medali w Londynie, to może związki przyznają ministerstwu rację. A jak będzie mało, to trzeba z tego klubu natychmiast zrezygnować, bo to jakieś fanaberie z czasów ministra Adama Giersza i rozpuszczanie elity sportowców kosztem szkolenia młodzieży.
Złota rybka
Londyn to jeszcze pół biedy, ale w Rio w 2016 – tam to dopiero się te pomysły zemszczą, bo nie będzie za co wyszkolić młodych talentów – przepowiadają. Krótko mówiąc, jak będzie w Londynie sukces, to nasz. A jak klęska, to Klubu Polska.
Niektórzy sportowcy też narzekają: są w klubie, mieli być traktowani indywidualnie i dostać, czego im potrzeba, a wcale rozpuszczani się nie czują. Jedni narzekają, bo potraktowali KP jak złotą rybkę i teraz się dziwią, że nie wszystkie ich życzenia są spełniane (np. jeden ze sportowców chciał zgrupowania w Australii z bratem jako sparingpartnerem, drugi roweru za kilkanaście tysięcy złotych, choć taki sprzęt w ogóle nie przystaje do jego specjalizacji). Inni jak najbardziej mają powody do żalu, bo ich związki mimo zmian uparły się, by wszystko robić jak dawniej.
– Dla nas właściwie nic się nie zmieniło – mówi Michał Jeliński, mistrz olimpijski z wioślarskiej czwórki podwójnej. – Trenujemy w takich warunkach jak cała kadra, gdy ćwiczymy poza zgrupowaniami, to musimy sobie sami płacić za odnowę biologiczną, czasami dostajemy e-maile z informacją, że mamy zrobić badania krwi, w nawiasie: z własnej kieszeni. I płacimy. Od władz Polskiego Związku Towarzystw Wioślarskich słyszymy cały czas, że nie ma pieniędzy – mówi Jeliński.