Siedemnaście dni w twierdzy

Park Olimpijski jest jak Alcatraz. Nie wnoś, nie przekraczaj, uważaj. Tak wygląda dziś święto sportu, pokoju i przyjaźni

Publikacja: 24.07.2012 21:26

Siedemnaście dni w twierdzy

Foto: Associated Press

Żołnierz z lusterkiem na wysięgniku sprawdza podwozie autobusu. Dwaj inni wchodzą do środka, rozglądają się, wypytują: czyja jest ta walizka, czyja ta. Bagażu jeszcze nie prześwietlają, na to będzie czas przy wejściach, tam gdzie mundurowych jest cała armia.

Tu pracuje pułk spadochroniarzy, tam oddział ze Szkocji. Żołnierzy sprowadzonych do ochrony igrzysk jest więcej niż  wysłanych przez Wielką Brytanię do Afganistanu. I ciągle ich przybywa, zwłaszcza po tym jak firma ochroniarska nie wywiązała się z olimpijskiego kontraktu.

Co zrobić z widelcem

Dwaj czarnoskórzy żołnierze ze szkockimi naszywkami na mundurach cofają bagaż na taśmie, każą go otwierać, bo zobaczyli w skanerze coś, co im się wydało podejrzane. To coś okazuje się nitem przy torbie, więc trochę się uspokajają. Przeszukanie prawie zakończone, został jeszcze tylko protokół z zarekwirowania nożyczek.

- Mógłbym cię przepuścić, bo wiem, że jesteś z mediów, i myślę, że naprawdę potrzebujesz ich do cięcia. Ale jak ci jednak przyjdzie do głowy kogoś nimi zamordować, to mnie szef zapyta, dlaczego tych nożyczek nie zauważyłem. Wczoraj jeden z dziennikarzy miał widelec, bo chciał używać swoich sztućców w bufecie. I co mamy z takimi robić? - pyta jeden z nich i pokazuje na przezroczyste pudła, które od rana do wieczora zapełniają się wszystkim, co wygląda podejrzanie.

Nożyczki zarekwirowane, droga wolna. Można już przekroczyć granicę, za którą zaczyna się sieć szarych płotów pod napięciem, najeżonych kamerami, gdzie są hale, stadiony,[twarda spacja] ogrodzone tunele dla autobusów i ciągle słychać przelatujące helikoptery. Do Alcatraz nazywanego Parkiem Olimpijskim.

Witajcie na wielkim święcie sportu, pokoju i przyjaźni między narodami. W świecie, w którym można płacić tylko kartą Visa i pić tylko to, co ma znaczek Coca-Coli. Sponsorzy płacą i żądają wyłączności. Do tego stopnia, że lord Sebastian Coe, główny organizator igrzysk, ostrzega: kto przyjdzie na trybuny w koszulce z logo Pepsi, ten ryzykuje, że nie zostanie wpuszczony. Buty Nike na nogach lord Coe jeszcze podaruje, choć sponsorem igrzysk jest Adidas. Ale Coe rozumie, że z butami to jednak bardziej złożona sprawa.

Tym razem wioska olimpijska dla sportowców ma być  tak strzeżona, że nie będzie można w ogóle się umawiać na rozmowy w jej głównej części. Tylko w specjalnie wydzielonej, tzw. strefie międzynarodowej. Wioska, jak cztery lata temu w Pekinie, to osiedle ładnych bloków, które po igrzyskach zostaną sprzedane okolicznym mieszkańcom. Tylko odwrotnie niż w Pekinie - po preferencyjnych cenach.

Organizatorzy na każdym kroku podkreślają, że to nie mają być igrzyska popisywania się przed światem, tylko takie, które pozostawią coś po sobie dla miejscowych.

Miasto radzi

Londynowi się nie odmawia. Jest pierwszym miastem, które będzie organizować igrzyska już trzeci raz. Gigantem, przy którym nawet olimpiada wydaje się mała i to, że się zbliża, czuć na razie tylko na wydzielonych szlakach pod znakiem pięciu kół.

Na dworcu St Pancras, skąd jedzie szybki pociąg do Stratford, dzielnicy igrzysk, i gdzie właśnie przyjechała z Paryża francuska ekipa olimpijska, witana przez królewskich gwardzistów i orkiestrę grającą „Marsyliankę". Na Heathrow, gdzie gości wita woskowa figura Usaina Bolta, wzdłuż Tamizy, gdzie nad Tower Bridge podwieszono olimpijskie koła, w okolicach Stratford.

Ale poza nimi trwa dzień jak co dzień, z metrem tak zatłoczonym, że trudno sobie wyobrazić, jak wszystkich pomieści od piątku, gdy ceremonią otwarcia zacznie się 17 dni z igrzyskami.

Miasto radzi mieszkańcom z plakatów: wystartuj wcześniej, planuj podróż z wyprzedzeniem, żebyś nie utknął razem z tymi, którzy przyjadą na igrzyska. Specjalne tablice podpowiadają: zobacz, ile możesz spalić kalorii, jeśli zamiast jechać, przejdziesz od obiektu do obiektu pieszo.

W okolicach Russell Square, skąd będą wyruszały autobusy do wszystkich olimpijskich aren, pamiątki z diamentowego jubileuszu królowej Elżbiety ciągle nie oddają miejsca tym z logo Londynu 2012, a stewardzi jeszcze nie mają pojęcia, skąd może odjeżdżać autobus do wioski olimpijskiej, choć jak się okazuje, przystanek[twarda spacja] jest kilkadziesiąt metrów od nich.

Przy przystanku stoi tablica, na której wolontariusze wypisują flamastrami ogłoszenia i ostrzeżenia. Program na dziś: opóźnienia w rejonie Tower Bridge. Tam najbardziej daje się we znaki strajk taksówkarzy, którzy protestują, bo nie będą mogli jeździć po specjalnym pasie olimpijskim. Ale przynajmniej trasa jest piękna, a kierowcy już nabrali wprawy i nie błądzą po mieście jak w pierwszych dniach. No i wreszcie wyszło słońce. Ponoć na krótko, zaczną się igrzyska i znowu ma lać.

Przystanek przy Russell Square jest tuż obok bram University of London, tam gdzie podczas poprzednich igrzysk w Londynie, w roku 1948, kwaterowano w akademikach olimpijki. A olimpijczycy mieszkali wtedy osobno, w trzech obozach wojskowych, bo na zbudowanie wioski nie było gospodarzy stać.

To były igrzyska powojennej biedy, igrzyska składkowe: każdy kraj podarował Brytyjczykom to, na co go było stać: jedzenie, wodę mineralną i tylko amerykańskiej ekipie nie brakowało niczego. Atmosfera była zupełnie inna niż podczas pierwszych londyńskich igrzysk w 1908 roku, gdy Wielka Brytania puszyła się potęgą rewolucji przemysłowej, zrobiła olimpiadę większą niż wszystkie poprzednie od 1896 razem wzięte i za wszelką cenę starała się wygrać rywalizację z Amerykanami. Nawet za cenę naginania przepisów podczas zawodów.

Te trzecie igrzyska będą gdzieś pomiędzy. Ani skromne, ani wystawne, w mieście, które już niczego nikomu udowadniać nie musi. W kraju, który dał nam reguły współzawodnictwa i język sportu. Igrzyska w stolicy świata, ale też w 17. polskim województwie. Wystarczy odjechać kawałek od Parku Olimpijskiego, a ulice mówią po polsku, litewsku, rosyjsku. Na deptaku wieczorem mali Pakistańczycy grają z ojcami w krykieta.

Hokej dla Hindusów

Każdy tu będzie miał swoje igrzyska w igrzyskach. Polacy siatkówkę na Earls Court, Litwini koszykówkę w Parku Olimpijskim. Pakistańczycy też będą mieli, choć akurat nie w krykiecie, bo na słynnym krykietowym stadionie Lord's będzie akurat łucznictwo.

Ale jest turniej hokeja na trawie, gdzie trybuny powiększono do ogromnych rozmiarów właśnie z myślą o londyńskich Pakistańczykach i Hindusach. Powiększono je tymczasowo, rusztowaniami z rurek. Wygląda to brzydko, ale nie aż tak jak Orbit Tower, wieża zafundowana igrzyskom przez najbogatszego mieszkańca Wysp Brytyjskich, hinduskiego króla stali Lakshmiego Mittala. Ma być nową wieżą Eiffla, ale wygląda jak kolejka górska po przejściu tornada.

Na wschód od A2

Park Olimpijski docenia się nie za to, jak wygląda - naprawdę efektowne są tylko pływalnia i welodrom -ale za to, jak zmienia miejsce, które kiedyś było wstydem Londynu, z ziemią skażoną przez przemysł i mieszkańcami bez  przyszłości.

Tutaj, na wschód i południe od autostrady A12, jeszcze kilka lat temu nie zaglądali mieszkańcy innych dzielnic, bo się bali, i zaglądać nie było po co, bo nikt tu niczego nie chciał budować. Bezrobocie, kiepskie szkoły, zbrojone okna, prostytucja tak tu było, zanim Londyn zdobył igrzyska.

Dziś sprowadzają się tu artyści, ludzie, których kusi, że można stąd szybko dojechać niemal w każde miejsce Londynu. Jest bezpieczniej, choć bezrobocie wciąż bardzo wysokie, a przepaść w zarobkach w porównaniu z innymi dzielnicami się nie zmniejsza.

Dużo zostało do zrobienia. Igrzyska świata nie zmieniają, ale może chociaż z kilkoma dzielnicami im się uda.

Sport
Kodeks dobrych praktyk. „Wysokość wsparcia będzie przedmiotem dyskusji"
Sport
Wybitni sportowcy wyróżnieni nagrodami Herosi WP 2025
Sport
Rafał Sonik z pomocą influencerów walczy z hejtem. 8 tysięcy uczniów na rekordowej lekcji
doping
Witold Bańka jedynym kandydatem na szefa WADA
Materiał Partnera
Herosi stoją nie tylko na podium