W sobotę do wody wskakuje Michael Phelps, walczy Sylwia Gruchała, ale najważniejsza w pierwszy weekend będzie siatkówka.
Od czasu, gdy Hubert Wagner powiedział: „Jedziemy po złoto" i ze złotem z Montrealu wrócił, nie było igrzysk, w których byśmy od siatkarzy oczekiwali tak wiele. I to kierując się nie tylko sercem, ale i głową, bo medal byłby logicznym dalszym ciągiem tego, czego ta drużyna już dokonała. Zwłaszcza tych ostatnich ośmiu miesięcy, podczas których z Pucharu Świata, najbardziej morderczego turnieju w siatkówce, przywiozła awans na igrzyska, z Sofii zwycięstwo w Lidze Światowej, a jak zaczęła po dziesięcioletniej przerwie wygrywać z wielką Brazylią mecze o punkty, to uzbierała już cztery zwycięstwa z rzędu. Trener Andrea Anastasi dobrał sobie grupę, która się teraz wydaje u szczytu swoich możliwości. Jeszcze z doświadczeniem Pawła Zagumnego czy Krzysztofa Ignaczaka, już z siłą młodości. Przyzwyczajeni do swojej siły, ale jeszcze głodni zwycięstw. Bez primadonn, co bywało kiedyś problemem.
Polscy siatkarze już znają swoją siłę, ale jeszcze są głodni zwycięstw
To od nich dwunastu będzie zależeć, jak londyńskie igrzyska zapamiętamy i nastrój pierwszych dni. A na razie nastrój jest jak przed wielkim wybuchem. Od podtekstów gęsto: spotykamy się z reprezentacją, w której kiedyś Anastasi grał, a potem ją prowadził, z siatkarzami z ligi, która była dla naszych gwiazd ziemią obiecaną, zanim jej sobie nie urządzili u siebie. Z zespołem, który nas wyeliminował w ćwierćfinale poprzednich igrzysk, po bardzo zaciętym meczu. Wtedy w Pekinie zgasła gwiazda Raula Lozano, pierwszego zagranicznego dowódcy polskich siatkarzy, który ich doprowadził do wicemistrzostwa świata. Po nim przyszedł Daniel Castellani i też najpierw zdobył medal w wielkim turnieju – mistrzostwo Europy – a potem rozczarował. Teraz próba czeka Anastasiego. A on od poprzedników różni się tym, że na razie kończy na podium każdy turniej, w którym z Polakami wystartował.
Anastasi postawił sprawę jasno: wygramy tylko jako drużyna, gdy odpoczywacie, jesteście panami swojego losu i ja się nie wtrącam, ale gdy się spotykamy w pracy, panem jestem ja. Włoch wścieka się na siatkarzy, gdy próbują samotnych szarż, i na dziennikarzy, gdy przekraczają wyznaczone granice. A nawet gdy ich nie przekraczają, bo treningi w Londynie miały być otwarte dla mediów, ale trener o tym nie wiedział i już na pierwszych zajęciach zdenerwował się na widok reportera z kamerą a potem poprosił komitet organizacyjny, żeby następne treningi zamykać.