Igrzyska: na miejsca, gotowi, start!

Ledwo odetchnęliśmy po Euro, a już zaczęły się igrzyska. Piłkarze satysfakcji nam nie dali, teraz powinno być lepiej. Każdy medal przyjmiemy z radością, ale nie ma co ukrywać: dla wielu kibiców „igrzyskami w igrzyskach” będą mecze polskich siatkarzy.

Publikacja: 28.07.2012 02:38

W sobotę do wody wskakuje Michael Phelps, walczy Sylwia Gruchała, ale najważniejsza w pierwszy weekend będzie siatkówka.

Od czasu, gdy Hubert Wagner powiedział: „Jedziemy po złoto" i ze złotem z Montrealu wrócił, nie było igrzysk, w których byśmy od siatkarzy oczekiwali tak wiele. I to kierując się nie tylko sercem, ale i głową, bo medal byłby logicznym dalszym ciągiem tego, czego ta drużyna już dokonała. Zwłaszcza tych ostatnich ośmiu miesięcy, podczas których z Pucharu Świata, najbardziej morderczego turnieju w siatkówce, przywiozła awans na igrzyska, z Sofii zwycięstwo w Lidze Światowej, a jak zaczęła po dziesięcioletniej przerwie wygrywać z wielką Brazylią mecze o punkty, to uzbierała już cztery zwycięstwa z rzędu. Trener Andrea Anastasi dobrał sobie grupę, która się teraz wydaje u szczytu swoich możliwości. Jeszcze z doświadczeniem Pawła Zagumnego czy Krzysztofa Ignaczaka, już z siłą młodości. Przyzwyczajeni do swojej siły, ale jeszcze głodni zwycięstw. Bez primadonn, co bywało kiedyś problemem.

Polscy siatkarze już znają swoją siłę, ale jeszcze są głodni zwycięstw

To od nich dwunastu będzie zależeć, jak londyńskie igrzyska zapamiętamy i nastrój pierwszych dni. A na razie nastrój jest jak przed wielkim wybuchem. Od podtekstów gęsto: spotykamy się z reprezentacją, w której kiedyś Anastasi grał, a potem ją prowadził, z siatkarzami z ligi, która była dla naszych gwiazd ziemią obiecaną, zanim jej sobie nie urządzili u siebie. Z zespołem, który nas wyeliminował w ćwierćfinale poprzednich igrzysk, po bardzo zaciętym meczu. Wtedy w Pekinie zgasła gwiazda Raula Lozano, pierwszego zagranicznego dowódcy polskich siatkarzy, który ich doprowadził do wicemistrzostwa świata. Po nim przyszedł Daniel Castellani i też najpierw zdobył medal w wielkim turnieju – mistrzostwo Europy – a potem rozczarował. Teraz próba czeka Anastasiego. A on od poprzedników różni się tym, że na razie kończy na podium każdy turniej, w którym z Polakami wystartował.

Anastasi postawił sprawę jasno: wygramy tylko jako drużyna, gdy odpoczywacie, jesteście panami swojego losu i ja się nie wtrącam, ale gdy się spotykamy w pracy, panem jestem ja. Włoch wścieka się na siatkarzy, gdy próbują samotnych szarż, i na dziennikarzy, gdy przekraczają wyznaczone granice. A nawet gdy ich nie przekraczają, bo treningi w Londynie miały być otwarte dla mediów, ale trener o tym nie wiedział i już na pierwszych zajęciach zdenerwował się na widok reportera z kamerą a potem poprosił komitet organizacyjny, żeby następne treningi zamykać.

– To u mnie nic nowego, zwykle zamykam halę, bo używam podczas treningu takich słów, że wolałbym, żebyście tego nie słyszeli. Treningi są dla nas po to, bym mógł zawodnikom wszystko wytłumaczyć. Musi być maksymalna koncentracja i spokój – mówił w piątek Anastasi podczas konferencji prasowej ze wszystkimi trenerami. I przypomniał, że w turnieju olimpijskim pierwszy tydzień trzeba po prostu przetrwać, zachowując jak najwięcej sił, a wielka gra zaczyna się w drugim, od ćwierćfinałów. Włosi, Bułgaria, Argentyna, trzej pierwsi rywale Polaków w grupie, to wyzwanie. Wielka Brytania i Australia mocno odstają od reszty, a awansują cztery z sześciu zespołów. Ale trzeba wygrywać, by w ćwierćfinale uniknąć najsilniejszych rywali.

Amerykański pływak Michael Phelps walczy w sobotę wieczorem ze swym rodakiem Ryanem Lochte na 400 m zmiennym. Nie będzie faworytem. Lochte, rok starszy od niego, nie tak utalentowany, ale bardziej ostatnio pracowity, jest na tym dystansie mistrzem świata. Wszędzie go teraz pełno, a Phelps polubił cień. Ale to się może skończyć, gdy staną na starcie. – Cztery lata temu przyjechałem do Pekinu podbić wszystko i wszystkich. A teraz jestem zrelaksowany. To jest czas pożegnania, moje ostatnie igrzyska i pytanie brzmi tylko: ile chcę mieć wisienek na torcie – mówił Phelps przed startem. Wystarczą trzy, w dowolnym kolorze, by pobił rekord 18 medali gimnastyczki z ZSRR Larysy Łatyniny.

Będzie też w sobotę pierwsza szansa na polski medal. Sylwia Gruchała ma już srebro z Sydney w drużynowym turnieju floretu, brąz indywidualnie z Aten, i nie chciałaby odjeżdżać ze swoich ostatnich igrzysk niezauważona. Faworytką jest, jak od lat, Włoszka Valentina Vezzali, która u siebie w kraju jest gwiazdą pierwszej wielkości, patrzącą z reklam i magazynów kobiecych, a w Londynie może zostać pierwszą kobietą, która zdobyła złoto na czterech igrzyskach z rzędu.

Ze startu Sylwii Gruchały w poprzednich igrzyskach została w pamięci tylko jej litania żalów do działaczy i trenerów, którzy piją, robią na złość i są nieudolni. Od tego czasu zmieniły się władze polskiej szermierki, w związku lekkoatletycznym też nie ma już wiceprezesa, który w Pekinie przysnął na trawniku wioski olimpijskiej, zmożony trudami nocy, ale igrzyska pod hasłem „Poczet działacza polskiego" wciąż nam grożą.

Karolina Michalczuk, kandydatka do medalu w boksie, miała przylecieć do Londynu dopiero 3 sierpnia, ale w pośpiechu ściągano ją z Polski już w czwartek. Bo związek bokserski przeoczył, że ważenie jest w dniu ceremonii otwarcia. To jedyna zawodniczka, którą ten związek ma pod opieką w Londynie, do tego Michalczuk musi zbijać wagę. Ale jak widać, to tylko jej zmartwienie, związek sobie jakoś poradzi.

W sobotę do wody wskakuje Michael Phelps, walczy Sylwia Gruchała, ale najważniejsza w pierwszy weekend będzie siatkówka.

Od czasu, gdy Hubert Wagner powiedział: „Jedziemy po złoto" i ze złotem z Montrealu wrócił, nie było igrzysk, w których byśmy od siatkarzy oczekiwali tak wiele. I to kierując się nie tylko sercem, ale i głową, bo medal byłby logicznym dalszym ciągiem tego, czego ta drużyna już dokonała. Zwłaszcza tych ostatnich ośmiu miesięcy, podczas których z Pucharu Świata, najbardziej morderczego turnieju w siatkówce, przywiozła awans na igrzyska, z Sofii zwycięstwo w Lidze Światowej, a jak zaczęła po dziesięcioletniej przerwie wygrywać z wielką Brazylią mecze o punkty, to uzbierała już cztery zwycięstwa z rzędu. Trener Andrea Anastasi dobrał sobie grupę, która się teraz wydaje u szczytu swoich możliwości. Jeszcze z doświadczeniem Pawła Zagumnego czy Krzysztofa Ignaczaka, już z siłą młodości. Przyzwyczajeni do swojej siły, ale jeszcze głodni zwycięstw. Bez primadonn, co bywało kiedyś problemem.

Pozostało jeszcze 80% artykułu
Sport
Kodeks dobrych praktyk. „Wysokość wsparcia będzie przedmiotem dyskusji"
Sport
Wybitni sportowcy wyróżnieni nagrodami Herosi WP 2025
Sport
Rafał Sonik z pomocą influencerów walczy z hejtem. 8 tysięcy uczniów na rekordowej lekcji
doping
Witold Bańka jedynym kandydatem na szefa WADA
Materiał Partnera
Herosi stoją nie tylko na podium