Liczbą dnia jest cztery. Tak jak one cztery: Aneta Konieczna, czyli ta, która nigdy nie zawodzi, Beata Mikołajczyk, czyli ta najbardziej rozmowna, Karolina Naja - najweselsza i Marta Walczykiewicz - najszybsza, jedna z faworytek wyścigu na 200 m.
Ale on będzie dopiero w sobotę, w środę Walczykiewicz jako szlakowa płynie z czwórką na 500 m. Będą walczyć o to, by nie zająć w tej konkurencji czwarty raz z rzędu czwartego miejsca na igrzyskach. I by Aneta Konieczna czwarty raz z rzędu wróciła z olimpiady z medalem (dotychczas zdobywała je w wyścigach dwójek), co się z polskich sportowców udało tylko legendom: Irenie Szewińskiej i Jerzemu Pawłowskiemu.
A historia Koniecznej byłaby wyjątkowo chwytająca za serce, bo trzy miesiące przed wyjazdem do Londynu Polka dowiedziała się, że ma raka i nie uniknie zabiegu. Ale z igrzysk nie chciała rezygnować, zresztą lekarze też ją zachęcali, by wystartowała.
Zawsze wracała: po pierwszym urlopie macierzyńskim, po drugim. I zawsze po medale, nawet gdy innym w ekipie się nie udawało. W środę jest jej jedyna szansa. We wtorek odpadła w półfinale K-1. Nikt od niej nie wymagał w tej konkurencji miejsca na podium, ani w najbliższych okolicach, ale była tak zła, że nie chciała w ogóle rozmawiać.
W dwójce tym razem nie popłynie, trener kadry wystawił tam Mikołajczyk i Naję (awansowały do środowego finału). Nie jest tajemnicą, że Konieczna ma o to żal, ale żal i złość napędzają ją nie od dziś.