Reklama
Rozwiń

Ciężarówka popłynie po medal

Od 24 lat Polacy wracają z igrzysk z medalami, ale uczucie niedosytu też jest, bo żaden nie był złoty. Kolejne polowanie zaczyna się już w środę

Publikacja: 07.08.2012 20:20

Piotr Siemionowski

Piotr Siemionowski

Foto: Fotorzepa, Bartosz Jankowski

Liczbą dnia jest cztery. Tak jak one cztery: Aneta Konieczna, czyli ta, która nigdy nie zawodzi, Beata Mikołajczyk, czyli ta najbardziej rozmowna, Karolina Naja - najweselsza i Marta Walczykiewicz - najszybsza, jedna z faworytek wyścigu na 200 m.

Ale on będzie dopiero w sobotę, w środę Walczykiewicz jako szlakowa płynie z czwórką na 500 m. Będą walczyć o to, by nie zająć w tej konkurencji czwarty raz z rzędu czwartego miejsca na igrzyskach. I by Aneta Konieczna czwarty raz z rzędu wróciła z olimpiady z medalem (dotychczas zdobywała je w wyścigach dwójek), co się z polskich sportowców udało tylko legendom: Irenie Szewińskiej i Jerzemu Pawłowskiemu.

A historia Koniecznej byłaby wyjątkowo chwytająca za serce, bo trzy miesiące przed wyjazdem do Londynu Polka dowiedziała się, że ma raka i nie uniknie zabiegu. Ale z igrzysk nie chciała rezygnować, zresztą lekarze też ją zachęcali, by wystartowała.

Zawsze wracała: po pierwszym urlopie macierzyńskim, po drugim. I zawsze po medale, nawet gdy innym w ekipie się nie udawało. W środę jest jej jedyna szansa. We wtorek odpadła w półfinale K-1. Nikt od niej nie wymagał w tej konkurencji miejsca na podium, ani w najbliższych okolicach, ale była tak zła, że nie chciała w ogóle rozmawiać.

W dwójce tym razem nie popłynie, trener kadry wystawił tam Mikołajczyk i Naję (awansowały do środowego finału). Nie jest tajemnicą, że Konieczna ma o to żal, ale żal i złość napędzają ją nie od dziś.

Wirus autodestrukcji

Polska czwórka, czyli jak ją nazwała Mikołajczyk, „ciężarówka" - w porównaniu z „osobówką" K-2 - startuje w finale o 11.44.

W półfinale pobiła nieoficjalny rekord świata. - Nie mówmy o tym w ogóle. Nie można z tego wyciągać żadnych wniosków - twierdzi Mikołajczyk. Rekordy są w kajakarstwie nieoficjalne właśnie dlatego, że wyścig wyścigowi nierówny, co w wietrznym Eton widać najlepiej. Głównymi faworytkami są nadal Węgierki i Niemki. A Konieczna z Mikołajczyk świetnie pamiętają płacz z Pekinu, gdy od medalu w czwórce dzieliły je tysięczne części sekundy.

Wzięły rewanż niedługo później w wyścigu dwójek. Ich medal był jedynym dla naszej ekipy. Zdobytym w ostatniej chwili, gdy na przystani już huczało od wzajemnych pretensji i rozliczeń. Podobnie było w 2004 roku w Atenach.

Jest w polskim kajakarstwie jakiś wirus autodestrukcji, który sprawia, że reprezentacja workami przywożąca medale z mistrzostw świata, również złote, na igrzyskach zwykle rozczarowywała i wracała z nich skłócona.

Dlaczego w Londynie miałoby być inaczej? Po pierwsze, przestaliśmy się zachłystywać medalami z mistrzostw świata i traktujemy je tylko jako etap przygotowań. Po drugie, debiutuje w olimpijskim programie sprint na 200 m, który stał się ostatnio polską specjalnością. I co najważniejsze, stał się specjalnością indywidualistów z K-1. Bo, niestety, im więcej osób w naszych kajakach, tym większe ryzyko, że się pokłócą albo że o obsadzie będzie decydować nie forma, tylko środowiskowe układy. A oni dwoje, sprinterzy Walczykiewicz i Piotr Siemionowski, mogą spokojnie robić swoje. Zapracowali na to, przywożąc medale z MŚ, obydwoje będą mieć w sobotę szansę na złoto.

Blisko domu

Siemionowski to mistrz świata, samotnik, który długo walczył ze związkiem o to, by się przygotowywać indywidualnie. Blisko domu, a nie na ciągłych zgrupowaniach. Z trenerem, którego sobie wybrał, Mariuszem Słowińskim, który zresztą po sukcesach z Piotrem został trenerem całej kadry sprinterów. I przygotowywać się tylko w jedynce, mimo że Siemionowskiego namawiano, żeby walczył też o igrzyska w dwójce z Markiem Twardowskim. Ale nie miał na to ochoty, bał się że to mu zaszkodzi w K-1.

- Jedynkarz to jedynkarz. Może płynąć jak chce, byle szybko. A w dwójce trzeba zgrać technikę. Ja tak nie lubię, muszę mieć wszystko sam pod kontrolą -mówi „Rz" Siemionowski. Do Londynu przyjedzie dopiero dzisiaj, eliminacje ma pojutrze. Nie chciał, żeby go rozpraszała atmosfera wioski olimpijskiej, przedłużające się dojazdy na treningi, rosnąca presja. Przyjechał tu po medal, a nie poczuć igrzyska. Toru w ogóle jeszcze nie zna, bo rok temu zrezygnował z próby olimpijskiej. Nie chciał przedłużać sezonu.

- Na każdym torze trzeba robić to samo. Ten jest wietrzny, ale nic na to nie poradzę. Martwi mnie jedynie to, że woda ma być zimna. Zwykle ścigamy się w sierpniu w ciepłej, wtedy czucie wody jest inne - mówi. W poprzednim sezonie wygrał wszystko. W tym długo leczył kontuzję, w niedawnych mistrzostwach Europy był piąty. Ale nie dlatego, że zabrakło sił: prowadził na finiszu, gdy ręka zsunęła mu się z wiosła, i stracił rozpęd. -Mój błąd. Ale może to i dobrze. Gdybym wygrał ME miesiąc po powrocie do treningów po kontuzji to chyba wpadłbym w samozachwyt. A tak wiem, że trzeba się pilnować - mówi Siemionowski. - Chcę tego złota. Nie gwarantuję go. Ale też nie boję się o nim mówić głośno.

Sport
Prezydent podjął decyzję w sprawie ustawy o sporcie. Oburzenie ministra
Sport
Ekstraklasa: Liga rośnie na trybunach
Sport
Aleksandra Król-Walas: Medal olimpijski moim marzeniem
SPORT I POLITYKA
Ile tak naprawdę może zarobić Andrzej Duda w MKOl?
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Sport
Andrzej Duda w MKOl? Maja Włoszczowska zabrała głos
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku