Jeszcze znicz nie dotarł na Stadion Olimpijski, a już można ogłaszać Londyn 2012 najbardziej wyjątkową z paraolimpiad. Nigdy nie było tylu chętnych na bilety, tylu sponsorów, tylu rozpoznawanych na całym świecie gwiazd, ze sprinterem na protezach Oscarem Pistoriusem, z byłym kierowcą Formuły 1, dziś kolarzem na wózku Aleksem Zanardim, i z polską tenisistką stołową Natalią Partyką na czele.
Igrzyska otworzy jutro królowa Elżbieta II, brytyjska telewizja zaplanowała 11 dni transmisji, choć jeszcze ćwierć wieku temu w Wielkiej Brytanii trudno było znaleźć chętnego na pokazanie choćby migawek z zawodów niepełnosprawnych. Rozeszło się już ponad 2,3 mln biletów, a Tanni Grey-Thompson, najsłynniejsza angielska paraolimpijka – za medale zdobywane na wózku dostała tytuł baronessy – jeszcze pamięta, jak ją na jednej z paraolimpiad oklaskiwało trzech widzów, w tym dwóch z rodziny.
W 1992 roku w Barcelonie zwożono robotników z pobliskiej fabryki Seata, żeby nie było pustych trybun. W Pekinie cztery lata temu były tłumy, ale dlatego, że bilety rozdawano. W Londynie trzeba je kupować – organizatorzy zarobią na nich aż 25 mln funtów – i mimo to będzie komplet.
Paraolimpiada wróciła do domu. Tutaj się 64 lata temu zaczęła jej historia: niedaleko Londynu, w szpitalu w Stoke Mandeville. Dziś jest przy nim stadion dla niepełnosprawnych sportowców. Do pierwszych igrzysk wystarczył tor łuczniczy na trawniku, kilku wolontariuszy i upór jednego człowieka. Neurologa Ludwiga Guttmanna, urodzonego w górnośląskim Toszku, wykształconego we Wrocławiu. Człowieka, który się zawziął, by udowodnić pacjentom, że życie na wózku może być życiem, a nie powolną śmiercią. Ale wcześniej musiał uciec przed Złem.
Lekarz źle urodzony
Igrzyska olimpijskie były dzieckiem dziewiętnastowiecznej belle epoque, a paraolimpiada urodziła się w najgłębszą noc świata. W salach oddziału dla żołnierzy wracających z frontu z połamanymi kręgosłupami, w ostatnich latach wielkiej wojny.