Doktor Ludwig od godności

Zaczynają się już jutro we wciąż olimpijskim Londynie. Coraz większe dla świata, u nas nadal marginalne. Nawet nie wiemy, że człowiek, który je wymyślił, pochodził spod Gliwic

Aktualizacja: 27.08.2012 23:48 Publikacja: 27.08.2012 23:43

Doktor Ludwig Guttmann otwiera paraigrzyska w Tokio w roku 1964

Doktor Ludwig Guttmann otwiera paraigrzyska w Tokio w roku 1964

Foto: Imago/United Archives

Jeszcze znicz nie dotarł na Stadion Olimpijski, a już można ogłaszać Londyn 2012 najbardziej wyjątkową z paraolimpiad. Nigdy nie było tylu chętnych na bilety, tylu sponsorów, tylu rozpoznawanych na całym świecie gwiazd, ze sprinterem na protezach Oscarem Pistoriusem, z byłym kierowcą Formuły 1, dziś kolarzem na wózku Aleksem Zanardim, i z polską tenisistką stołową Natalią Partyką na czele.

Igrzyska otworzy jutro królowa Elżbieta II, brytyjska telewizja zaplanowała 11 dni transmisji, choć jeszcze ćwierć wieku temu w Wielkiej Brytanii trudno było znaleźć chętnego na pokazanie choćby migawek z zawodów niepełnosprawnych. Rozeszło się już ponad 2,3 mln biletów, a Tanni Grey-Thompson, najsłynniejsza angielska paraolimpijka – za medale zdobywane na wózku dostała tytuł baronessy – jeszcze pamięta, jak ją na jednej z paraolimpiad oklaskiwało trzech widzów, w tym dwóch z rodziny.

W 1992 roku w Barcelonie zwożono robotników z pobliskiej fabryki Seata, żeby nie było pustych trybun. W Pekinie cztery lata temu były tłumy, ale dlatego, że bilety rozdawano. W Londynie trzeba je kupować – organizatorzy zarobią na nich aż 25 mln funtów – i mimo to będzie komplet.

Paraolimpiada wróciła do domu. Tutaj się 64 lata temu zaczęła jej historia: niedaleko Londynu, w szpitalu w Stoke Mandeville. Dziś jest przy nim stadion dla niepełnosprawnych sportowców. Do pierwszych igrzysk wystarczył tor łuczniczy na trawniku, kilku wolontariuszy i upór jednego człowieka. Neurologa Ludwiga Guttmanna, urodzonego w górnośląskim Toszku, wykształconego we Wrocławiu. Człowieka, który się zawziął, by udowodnić pacjentom, że życie na wózku może być życiem, a nie powolną śmiercią. Ale wcześniej musiał uciec przed Złem.

Lekarz źle urodzony

Igrzyska olimpijskie były dzieckiem dziewiętnastowiecznej belle epoque, a paraolimpiada urodziła się w najgłębszą noc świata. W salach oddziału dla żołnierzy wracających z frontu z połamanymi kręgosłupami, w ostatnich latach wielkiej wojny.

Tutaj trafił doktor Guttmann, Żyd z ortodoksyjnej górnośląskiej rodziny. Gdyby był właściwego pochodzenia, może zostałby gwiazdą niemieckiej neurochirurgii. Terminował we Wrocławiu u słynnego Otfrida Foerstera, lekarza Lenina. Dygnitarze Trzeciej Rzeszy czasami korzystali potajemnie z pomocy Guttmanna i raz nawet zawieźli go do Lizbony, by ratował przyjaciela Antonio Salazara.

Ale oficjalnie doktor Ludwig był od 1933 roku pozbawiony prawa leczenia nie-Żydów. We wrocławskim Szpitalu Żydowskim awansował z czasem na dyrektora i w kryształową noc 9 listopada 1938 roku uratował od obozu 60 osób, dając im schronienie i wymyślając im na poczekaniu choroby, gdy gestapowcy zaczęli coś podejrzewać. Wtedy zrozumiał, że pora uciekać.

Na początku 1939 roku zabrał żonę, dwójkę dzieci, 40 marek i ruszył do Anglii. Zostawił za sobą małe ojczyzny, które wkrótce zaczęła rozjeżdżać wielka historia. Toszek pod Gliwicami, czyli wówczas Tost, z którego Niemcy wywieźli i zamordowali wszystkich Żydów, a potem w miasteczku urządzili obóz internowania, zamieniony pod koniec wojny na katownię NKWD. Chorzów, wtedy jeszcze Królewską Hutę, gdzie jako sanitariusz w szpitalu górniczym pierwszy raz zobaczył chorego ze złamanym kręgosłupem. Wrocław, gdzie studiował i pracował.

Wyrwał się śmierci – jego siostry zginęły w Auschwitz – ale nowe życie na Wyspach nie było łatwe. Jako Niemiec miał początkowo zakaz operowania Brytyjczyków, została mu praca naukowa. Próbował dotrzeć do Winstona Churchilla i zainteresować go sprawą obozów koncentracyjnych, ale bezskutecznie. Aż w 1944 roku nowa ojczyzna dała mu zadanie, którego nikt inny nie chciał się podjąć: stworzenie oddziału dla paraplegików.

To były czasy, gdy chorych z uszkodzonym kręgosłupem przywożono często do szpitala od razu w trumnach. Byli traktowani jak przypadki beznadziejne. Leżeli unieruchomieni gipsem, cuchnący moczem, z zanikającymi mięśniami i odleżynami, którymi nikt się nie przejmował, bo przecież „oni i tak niczego nie czują".

Litość to wasz wróg

Guttmann zaczął o nich walczyć. Metodami, które uważano za szaleństwo. Kazał pielęgniarkom przewracać chorych co dwie godziny, by ich chronić od odleżyn i zakażeń. Podawał penicylinę, nad której upowszechnieniem pracowali właśnie jego znajomi z Oxfordu, przyszli nobliści. Zmuszał pacjentów do podnoszenia się, nawet jeśli na początku wymiotowali przy każdym ruchu. Kazał im się wyrywać z łóżek i z depresji. No i jeszcze te jego sportowe dziwactwa: sam był mikrej postury, choć z przeszłością szermierza w żydowskim klubie. Chorych gonił do sportu, gdy tylko im się poprawiało, wprowadził musztrę.

Mówił niepełnosprawnym, których w jego czasach w Trzeciej Rzeszy skazywano na śmierć, a w Anglii zsyłano do ośrodków odosobnienia: macie wracać do normalnego życia. Rozlazłość to wasz największy wróg. Wiem, że trafiliście tutaj z przetrąconą godnością. Ale tylko wy zdecydujecie, co będzie waszą normalnością. Macie pracować, jak umiecie. Macie płacić podatki. Macie wracać do żon i cieszyć się seksem. Macie pić w pubach. Macie się nie litować nad sobą i nie oczekiwać litości.

Bywał tyranem. Ale dopiął swego. Stoke Mandeville zyskał sławę miejsca, w którym się wraca do godnego życia. A 28 lipca 1948 roku, w dniu otwarcia igrzysk olimpijskich w Londynie, doktor zorganizował tu pierwsze igrzyska na wózkach. Szumna nazwa: rywalizowało w łucznictwie 16 weteranów z Mandeville i Surrey. Ale z każdym rokiem igrzyska rosły, przybywało konkurencji.

Zaczęli przyjeżdżać Holendrzy, potem Kanadyjczycy, Amerykanie, wreszcie działacze MKOl: najpierw z odznaczeniami, a potem z pomysłem organizowania takich zawodów przy okazji igrzysk. Dla wszystkich chętnych, nie tylko weteranów. We wrześniu 1960 roku w pierwszej paraolimpiadzie w Rzymie startowało 400 sportowców z 23 krajów. W Londynie będzie ich ponad 4 tysiące ze stu kilkudziesięciu krajów. W międzyczasie do paraolimpiad wprowadzono kilka kategorii niepełnosprawności poza sportowcami na wózkach. Od 1988 roku obowiązuje zasada, że paraolimpiada musi się odbywać tuż po igrzyskach olimpijskich i na tych samych obiektach. Wcześniej różnie z tym bywało.

To miały być według wizji Guttmanna nie igrzyska pocieszenia, tylko pełnoprawne, po prostu rozgrywane w innych kategoriach. Ale do dziś największym problemem paraolimpiad jest, że patrzymy na nie z litością, której uczestnicy wcale nie chcą. Oni traktują siebie jako sportowców zupełnie serio. Mało tego, im bardziej paraolimpiady rosną, tym bardziej widać wszystkie te ciemne strony znane ze sportu ludzi pełnosprawnych: doping, oszustwa.

Oszustwa zwyczajne i te specyficzne dla paraolimpizmu, jak zawyżanie stopnia niepełnosprawności, by – naginając reguły systemu klasyfikacji uczestników, wymyślonego dla wyrównywania szans – skrócić sobie drogę do sukcesu. Innym sposobem jest okaleczanie pozbawionych czucia kończyn, by podnieść chwilowo ciśnienie krwi i zyskać przewagę. Krótko mówiąc, jest tu tak jak w igrzyskach olimpijskich: czasami pięknie, czasami strasznie. Normalnie. A córka doktora Eva Loeffler, mianowana honorowym burmistrzem londyńskiej wioski paraolimpijskiej, mówi, że marzeniem jej ojca byłoby, aby paraolimpiada została wchłonięta przez igrzyska.

Czwarte piętro, bez windy

Na to się na razie nie zanosi, choćby ze względu na skalę takiej imprezy. Ale i tak wiele marzeń doktora się spełniło. Niedawne igrzyska w Londynie były pierwszymi, podczas których tak często można było zobaczyć niepełnosprawnych wolontariuszy. To może nawet cenniejszy pomnik niż ten, który doktorowi postawiono w Stoke Mandeville.

Polskie ślady opowieści o Guttmannie się zatarły, choć Toszek walczy. Od kilku lat jest w mieście ulica imienia doktora i organizowana na jego cześć Integra, spartakiada dla niepełnosprawnych dzieci. – 12 września, w rocznicę otwarcia paraolimpiady w Rzymie, robimy Integrę czwarty raz – mówi Maria Bukowska, jedna z wolontariuszek organizujących zawody. Inna z organizatorek Maria Nowak-Kowalska zapraszała do Polski Evę Loeffler. Córka doktora odpowiedziała, że choć chciałaby, to ma już ponad 80 lat i boi się takiej podróży. Może na którąś ze spartakiad przyjedzie jej syn.

Niewykluczone, że łatwiej będzie zainteresować Integrą rodzinę doktora niż Polski Komitet Paraolimpijski, który na razie nie odpowiada na prośby o patronat. Doktor pewnie by się zdziwił, choć nie bardziej niż tym, że Polski Komitet Paraolimpijski urzęduje w biurze na czwartym piętrze bez windy. Albo opowieściami polskich paraolimpijczyków o tym, jakim bywają balastem dla działaczy.

Ci, którzy się zajmują niepełnosprawnymi w Polsce jako wolontariusze, też mogliby długo opowiadać. Choćby o nowej ustawie o wolontariacie, która dołożyła tyle papierkowych obowiązków, że działać się odechciewa. Ale działają. I temu akurat by się doktor nie dziwił.

Sport
Wsparcie MKOl dla polskiego kandydata na szefa WADA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Sport
Alpy 2030. Zimowe igrzyska we Francji zagrożone?
Sport
Andrzej Duda i Międzynarodowy Komitet Olimpijski. Czy to w ogóle możliwe?
Sport
Putin chciał zorganizować własne igrzyska. Rosja odwołuje swoje plany
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Sport
Narendra Modi marzy o igrzyskach. Pójdzie na starcie z Arabią Saudyjską i Katarem?