Tuż po starcie kierowca Lotusa zajechał drogę Lewisowi Hamiltonowi. Anglik nie miał gdzie uciekać, jego McLaren odbił się od samochodu rywala, potem od bariery po prawej stronie i niczym kula bilardowa wrócił na tor. Trafił w auto sprawcy całego zajścia, które uderzyło z kolei w samochód Sergio Pereza. Tył Saubera zadziałał jak katapulta i czarny Lotus przeleciał kilka centymetrów obok głowy Fernando Alonso.
– Składałem się w pierwszy zakręt, kiedy poczułem, jakby wjechał we mnie pociąg. To było potężne uderzenie, Lotus przeleciał tuż nad moim kokpitem – opowiadał Hiszpan. Przez długi czas nie wysiadał z wraku rozbitego Ferrari, ale na szczęście poza utratą szans na kolejną zdobycz punktową nic złego mu się nie stało. – Trochę bolą mnie plecy, ale na Monzy będę w pełni formy – powiedział Alonso, który po raz pierwszy od Grand Prix Kanady 2011 nie dojechał do mety. Gdyby ukończył GP Belgii w pierwszej dziesiątce, wyrównałby rekord 24 wyścigów z rzędu zakończonych zdobyciem punktów, ustanowiony przez Michaela Schumachera w latach 2001-2002.
Tuż po kraksie wściekły Hamilton podbiegł do Grosjeana i z ożywionej gestykulacji można było wywnioskować, że w ostrych słowach przekazuje rywalowi swoje zdanie na temat jego zachowania na torze. – Nie widziałem powtórek tej sytuacji i muszę je zobaczyć, zanim zajmę stanowisko – wymijająco mówił Grosjean. – Bardzo dobrze wystartowałem i nagle bum, koniec jazdy. Najważniejsze, że nikomu nic się nie stało.
Hamilton też nie chciał komentować tego incydentu, a Perez lakonicznie stwierdził: – Wszyscy zapłaciliśmy za błąd jednego kierowcy.