Prezesem Polskiego Związku Piłki Nożnej może w piątek zostać kandydat, którego nie popiera nawet jedna trzecia sali. Delegatów na zjazd jest 118. Jeśli w hotelu Sheraton zjawią się wszyscy, to zgodnie z artykułem 37 paragraf 3 statutu do zwycięstwa w pierwszej turze potrzebne będzie co najmniej 60 głosów, bo w tej rundzie obowiązuje większość bezwzględna, 50 procent plus jeden głos. Ale już po pierwszej turze zaczynają się jasełka. Odpada ten kandydat, który miał najmniej głosów, i w drugiej rundzie do zwycięstwa wystarcza zwykła większość.
Jeśli żaden z pięciu kandydatów – Stefan Antkowiak, Zbigniew Boniek, Roman Kosecki, Zdzisław Kręcina, Edward Potok – nie wycofa się przed wyborami, i do drugiej tury przejdą cztery osoby, to teoretycznie do zostania prezesem może wystarczyć nawet 31 głosów (kandydaci dostaną – kolejno – np. 31, 30, 29 i 28 głosów). – Następne tury, znów z wykluczeniem tego, kto dostał najmniej głosów, są możliwe tylko wtedy, gdy kandydaci z największym poparciem będą mieli równą liczbę głosów – mówi „Rz" prawnik PZPN Andrzej Wach.
Artykuł 37 statutu to niedoróbka, co Wach przyznaje. Paragraf 3 jest jeszcze klarowny: „w pierwszym głosowaniu wymagana jest większość bezwzględna (50% + 1) oddanych i ważnych głosów. W drugim i każdym następnym głosowaniu wystarczająca jest zwykła większość głosów".
Ale już paragraf 4 jest tak sformułowany, że można pomyśleć, iż wybory to rodzaj wyścigu australijskiego, w którym co runda ktoś odpada, aż zostaną dwaj najmocniejsi kandydaci i rozstrzygną walkę między sobą: „Jeśli na stanowisko Prezesa PZPN jest więcej niż 2 kandydatów, a żaden z nich nie uzyska w głosowaniu bezwzględnej większości głosów, wówczas kandydat, który uzyska najniższą liczbę głosów, jest eliminowany z kolejnego głosowania. W ostatnim głosowaniu (na 2 kandydatów) wybór następuje zwykłą większością głosów".