Pułkownik z drugiego szeregu

Edward Potok, prezes związku piłkarskiego w Łodzi, stał się nieoczekiwanie poważnym kandydatem na szefa PZPN

Publikacja: 26.10.2012 12:56

Pułkownik z drugiego szeregu

Foto: Fotorzepa, Marian Zubrzycki

Kiedy przed miesiącem pierwszy raz padło jego nazwisko w kontekście prezesury, kilka osób w PZPN zareagowało w podobny sposób: O Jezu, Edek? Porządny facet, ale na prezesa to on się nie nadaje.

Na pytanie - dlaczego, jednoznacznych odpowiedzi już nie było. W PZPN przyzwyczajono się jednak do wyrazistych prezesów, którzy, niezależnie od opinii na swój temat, zwykle niezbyt pochlebnych, byli postaciami z krwi i kości. Marian Dziurowicz to despota, wyliczający pracownikom rolki papieru toaletowego. Michał Listkiewicz - dżentelmen, poliglota, poruszający się po salonach światowej piłki jak ich gospodarz. Grzegorz Lato - wielki piłkarz, który myślał, że biuro związku nie różni się od boiska.

Edward Potok w tym zestawieniu niczym się nie wyróżnia. Jako członek zarządu PZPN rzadko publicznie zabierał głos, udzielił niewielu wywiadów. - Byłem tak nauczony, że z drugiego szeregu nie wychodzi się do kamer. Od tego jest prezes i rzecznik prasowy - mówił „Rz".

A miałby co mówić. Po wojnie rodzina przeniosła się spod Nowego Sącza na Ziemie Zachodnie, do Pełczyc, niedaleko Choszczna. W Pełczycach, w roku 1951 się urodził. W drugiej połowie lat sześćdziesiątych grał w klubie Kłos (występuje dziś w IV lidze zachodniopomorskiej) i chodził do liceum w Choszcznie. Ukończył Wyższą Szkołę Oficerską Wojsk Zmechanizowanych we Wrocławiu, po której skierowano go do jednostki w Trzebiatowie. Kiedy drużyna Kazimierza Górskiego zdobywała w Monachium trzecie miejsce, on, młody oficer, rówieśnik Grzegorza Laty i Andrzeja Szarmacha, grał w czwartoligowym klubie Rega Trzebiatów. A potem przyszły świeże rozkazy, Potoka przeniesiono do Wojskowej Akademii Medycznej w Łodzi, gdzie zaczął się nowy etap jego życia, przynajmniej w kontekście piłki.

W Łodzi na kursie trenerskim u słynnego trenera Wacława Pegzy był z ligowcami Widzewa - Tadeuszem Gapińskim, Wiesławem Chodakowskim i Andrzejem Gręboszem. Chodakowski to był jedyny piłkarz, z którego zdaniem liczył się po przejściu do Widzewa Zbigniew Boniek. Potok trenował juniorów Metalowca, a w roku 1979 przejął pierwszą drużynę seniorów wojskowego klubu Orzeł. Zajął miejsce napastnika Stanisława Barana, który grał w ostatnim przedwojennym meczu Polski z Węgrami. Po roku Orzeł awansował do III ligi a przez pięć kolejnych lat Potok był tam nie tylko trenerem, ale i dyrektorem klubu.

W tej ostatniej roli poznał Jana Tomaszewskiego. Wielki bramkarz po zakończeniu kariery wrócił do Łodzi, został członkiem Komisji Sprawiedliwości Społecznej PRON (Państwowa Rada Ocalenia Narodowego - dziecko stanu wojennego) i trenerem Orła. Przychodził na trening, stawiał przed pułkownikami koniak i mówił: dziś przeprowadzę zajęcia jak Kazimierz Górski w Monachium. A kiedy indziej: jak Jacek Gmoch w Argentynie. Pułkownicy byli zachwyceni, że trafił się taki trener. Ale rozpoczęły się rozgrywki, pewność siebie Tomaszewskiego poległa w starciu z rzeczywistością. Orzeł przegrał czternaście z piętnastu meczów, trener nie dotrwał do zimy. W listopadzie jego miejsce zajął 33-letni Potok i uratował honor, zwyciężając AZS AWF Warszawa prowadzony przez znanego szkoleniowca Mariana Szczechowicza. Kilka miesięcy później sam znalazł się na stołecznej uczelni, ukończył ją z tytułem trenera II klasy.

W tej ostatniej roli poznał Jana Tomaszewskiego. Wielki bramkarz po zakończeniu kariery wrócił do Łodzi, został członkiem Komisji Sprawiedliwości Społecznej PRON i trenerem Orła. Przychodził na trening, stawiał przed pułkownikami koniak i mówił: dziś przeprowadzę zajęcia jak Kazimierz Górski w Monachium. A kiedy indziej: jak Jacek Gmoch w Argentynie. Pułkownicy byli zachwyceni, że trafił się taki trener. Ale rozpoczęły się rozgrywki, pewność siebie Tomaszewskiego poległa w starciu z rzeczywistością. Orzeł przegrał czternaście z piętnastu meczów, trener nie dotrwał do zimy. W listopadzie jego miejsce zajął 33-letni Potok i uratował honor, zwyciężając AZS AWF Warszawa prowadzony przez znanego szkoleniowca Mariana Szczechowicza. Kilka miesięcy później sam znalazł się na stołecznej uczelni, ukończył ją z tytułem trenera II klasy.

Kiedy pracował w Orle, mający z nim dobre kontakty Robotniczy Klub Ursus poprosił o pomoc medyczną dla zdolnego młodego piłkarza. Ursus twierdził, że warto chłopakowi pomóc. Potok chciał, ale ze względów formalnych było to niemożliwe, bo chłopak nie miał nic wspólnego z wojskiem. Fikcyjnie zarejestrowano więc go jako zawodnika Orła, dzięki czemu był już „uprawniony" i mógł być leczony w szpitalu Wojskowej Akademii Medycznej. Tym piłkarzem był Roman Kosecki. Od tamtej pory obydwaj panowie mówią o wzajemnej sympatii.

Kiedy Potok był szefem Zawiszy, zgłosił się do niego Zbigniew Boniek. Powołując się na swoją pozycję w mieście i dobre kontakty z władzami, zaproponował współpracę. Zainwestował milion złotych, przejął opiekę nad sekcją piłkarską, ale po pół roku zrezygnował. Sprawa skończyła się w sądzie, ale bez żadnych konfliktów. Potok mówi o Bońku jak najlepiej, z drugiej strony też nie ma żadnych pretensji.

Po odejściu z Zawiszy Potok robił karierę wojskową. Służył w dowództwie Pomorskiego Okręgu Wojskowego a przez dwa lata (1999 - 2000) studiował w Akademii Dowództwa Bundeswehry w Hamburgu. Miał szansę na szlify generalskie, jednak kilka lat później wystąpił z wojska.

W roku 2004 wygrał wybory na prezesa Łódzkiego OZPN i jest nim do dziś. Od tamtej pory jest też członkiem zarządu PZPN. - Edek Potok to porządny facet - mówi o nim były prezes Michał Listkiewicz.

Wszyscy go lubią, bo jest skromny, cichy, nie pcha się na afisz i potrafi zjednać sobie przyjaciół. Utrzymuje dobre kontakty z ludźmi ze wszystkich partii politycznych, wykazując spore zdolności dyplomatyczne. Miał też szczęście, że dwaj ważni ludzie, mający wpływ na sport w kraju związani są z Łodzią. Utrzymywał dobre stosunki i z Mirosławem Drzewieckim, i teraz, z posłem Andrzejem Biernatem.

W PZPN odpowiadał za szesnaście ośrodków szkoleniowych przy związkach okręgowych, gdzie uczy się grać około 2400 uczniów liceów i gimnazjum. Kilkudziesięciu trafiło już do klubów ekstraklasy i pierwszej ligi. Extranet w związku to także jego działka. Nie działa to tak, jak powinno.

W roku ubiegłym został delegatem UEFA. - Porozumiewam się po rosyjsku, niemiecku, uczę się angielskiego - mówi „Rz". - Ale języki nieważne, jeśli się nie ma nic do powiedzenia.

Kiedy przed miesiącem pierwszy raz padło jego nazwisko w kontekście prezesury, kilka osób w PZPN zareagowało w podobny sposób: O Jezu, Edek? Porządny facet, ale na prezesa to on się nie nadaje.

Na pytanie - dlaczego, jednoznacznych odpowiedzi już nie było. W PZPN przyzwyczajono się jednak do wyrazistych prezesów, którzy, niezależnie od opinii na swój temat, zwykle niezbyt pochlebnych, byli postaciami z krwi i kości. Marian Dziurowicz to despota, wyliczający pracownikom rolki papieru toaletowego. Michał Listkiewicz - dżentelmen, poliglota, poruszający się po salonach światowej piłki jak ich gospodarz. Grzegorz Lato - wielki piłkarz, który myślał, że biuro związku nie różni się od boiska.

Pozostało jeszcze 89% artykułu
Sport
Wybitni sportowcy wyróżnieni nagrodami Herosi WP 2025
Sport
Rafał Sonik z pomocą influencerów walczy z hejtem. 8 tysięcy uczniów na rekordowej lekcji
doping
Witold Bańka jedynym kandydatem na szefa WADA
Materiał Partnera
Herosi stoją nie tylko na podium
Materiał Promocyjny
Jak Meta dba o bezpieczeństwo wyborów w Polsce?
Sport
Sportowcy spotkali się z Andrzejem Dudą. Chodzi o ustawę o sporcie