Po byłym piłkarzu będzie były piłkarz, ale Boniek różni się od Grzegorza Laty jak dzień od nocy. Nie będzie figurantem, nie będzie na pezetpeenowskiej pensji, świetnie się czuje na salonach. Jeszcze cztery lata temu poniósł w wyborach klęskę. Teraz wygrał już w drugiej turze, potrafił sobie zjednać działaczy, których kiedyś zrażał wyniosłym tonem.
Wszystko się w porównaniu wyborami sprzed czterech lat zmieniło, poza jednym: znów pierwszy wyskoczył w górę Kazimierz Greń. Cztery lata temu szef kampanii wyborczej Grzegorza Laty, który szybko się z nim skłócił i został jego głównym przeciwnikiem. A teraz był rozgrywającym w drużynie Bońka. „W betonie już byłem, teraz chcę tylko zmian" – tłumaczył Greń wybór sojusznika.
Jeszcze kilka tygodni temu był gotowy pracować na zwycięstwo Romana Koseckiego, ale zobaczył, że niektórzy działacze Platformy Obywatelskiej, stojący za Koseckim, dopuszczają porozumienie z Edwardem Potokiem, kandydatem związkowego betonu. Od Bońka Greń ponoć usłyszał przewrotną zachętę do współpracy: – Jak po wyborach walczyłeś przeciw Lacie, to wszyscy bili ci brawo. Jak będziesz walczył przeciw mnie, to uznają cię za wariata – relacjonuje „Rz" jeden ze świadków ich rozmowy. I zaczęli współpracować.
Razem z Bońkiem pociągnęli za sobą tak wielu delegatów zniechęconych czterema latami bezwładu pod rządami Laty, że wygrali już w drugiej turze. Boniek wygrał też pierwszą, ale 45 głosów to jeszcze nie była większość zapewniająca wybór. Edward Potok dostał 27, Roman Kosecki 19, Zdzisław Kręcina 15, a Stefan Antkowiak odpadł, dostając tylko 10 głosów.
– Załatwilibyśmy to w pierwszej turze, gdyby o drugiej w nocy Antkowiak zgodził się wycofać i przekazał poparcie Zbyszkowi. On i delegaci z Lubuskiego się zawahali. A mówiłem Stefanowi: najesz się wstydu, bo cię pokona Kręcina – tłumaczył Greń.