Nie przeszkadza panu to, że tata zatrudniony jest przez Wisłę?
Cała moja rodzina związana jest z tym klubem. Mama pracowała tam przez 20 lat, ciągle zatrudnieni są brat i narzeczona. Sam też kopałem piłkę w Wiśle przez 10 lat i nie widzę w tym problemu. Na boisku liczy się dla mnie tylko dobre sędziowanie, chcę, żeby ludzie docenili moją pracę, a nie wytykali korzenie. Gram w otwarte karty, wolę być szczery, nie ukrywam związków z Wisłą.
Jak się zdobywa autorytet w tak młodym wieku?
Jestem otwarty i nie próbuję udawać kogoś innego. Zawsze chciałem być piłkarzem i chociaż wiem, że moje marzenie nigdy się nie spełni, dalej tkwi to w sercu. Nie miałem problemów z kontaktem z zawodnikami, zazdrościłem im trochę, że mogą grać, strzelać gole, a ludzie przychodzą ich dopingować. Autorytetu nie zyskuje się od razu. Dopiero jeden, dwa sezony bez większych wpadek i do tego dobra opinia w prasie i telewizji swoje robią. Wydaje mi się, że znam się na tym, co robię, no i zwyczajnie lubię piłkarzy. To chyba też ich trochę urzekło.
Jest pan z piłkarzami po imieniu?
Ze wszystkimi się nie znam, ale po kilku meczach tej samej drużyny zdarza się, że zapominamy o formie "pan". Nie zapominamy za to o szacunku, pewien dystans trzeba utrzymać. Z niektórymi grałem jeszcze w piłkę i trudno żebym teraz udawał, że się nie znamy. Rafał Grodzicki, Piotrek Stawarczyk, cała grupa chłopaków z Krakowa, z którymi błąkałem się gdzieś po juniorach... Mieliby teraz mówić do mnie "panie sędzio"?