Najważniejsza jest głowa

Robert Lewandowski, jeden z najlepszych napastników w Europie, mówi nam o życiu w Niemczech, pieniądzach, diecie, marzeniach i presji

Publikacja: 16.02.2013 00:01

Utrzymuje pan kontakt ze znajomymi ze szkoły?

Z niektórymi. Oczywiście, bywa ciężko, bo mieszkam w Dortmundzie i do domu mam daleko, poza tym każdy ma jakieś swoje nowe życie. Największym problemem jest czas. Kiedy przyjeżdżam do rodziny, bardzo ciężko mi się wyrwać do znajomych, ale czasami się udaje. Lubię wtedy powspominać stare dzieje. Z przyjaciółmi często rozmawiam przez telefon, staram się być z nimi w stałym kontakcie.

Pewnie odzywają się, jak potrzebują bilety na mecze?

Akurat ci, z którymi utrzymuję kontakt, nie próbują niczego ugrać na znajomościach. Chociaż wiadomo, że jak ktoś poprosi o jakieś wejściówki i jest to prośba rozsądna, to w miarę możliwości zawsze chętnie pomogę.

Pytam o tych znajomych, bo mówią, że jest pan jednym z nielicznych, którego nie zmieniły wielkie pieniądze.

Może to kwestia wychowania? Nie wiem, nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Od kiedy pamiętam, zawsze miałem świadomość, co chcę osiągnąć. Nie zadowalałem się byle czym, ciągle chciałem iść w górę i odnosić kolejne sukcesy, rozwijać się. Starałem się kontrolować to, żeby jedno czy drugie trofeum nie spowalniało mnie na drodze na szczyt. Pieniądze nie są najważniejsze. Nie ma to wpływu na to, jakim jestem piłkarzem, ani tym bardziej człowiekiem.

Lubi pan sobie coś kupić na zły humor?

Nigdy nie poprawiam sobie humoru wydając pieniądze. Umiem sobie wtedy radzić w inny sposób. Chyba nawet źle bym się czuł, gdybym jakiś słabszy okres w życiu zawodowym czy osobistym rekompensował sobie w sklepie. Ale wiadomo, że mam jakieś słabości. Znalazłbym w swojej szafie parę par butów. No dobrze, mam bardzo dużo kolekcję. To takie rzeczy, które po prostu lubię mieć. Fascynuje mnie też motoryzacja.

Sportowe samochody? Ferrari? Czy raczej małe, uliczne czołgi?

Może nie Ferrari, ale rzeczywiście uwielbiam sportowe auta. Takie większe samochody też się przydadzą, bo przecież czasami trzeba pojechać do Polski.

Zaraz po transferze do Borussii zamiast zamknąć się w polskim getcie i trzymać z Łukaszem Piszczkiem i Jakubem Błaszczykowskim, postanowił pan otworzyć się na znajomości z innymi zawodnikami Borussii. Dlaczego?

Wiedziałem, że jeśli będę rozmawiał tylko z kolegami z reprezentacji Polski moja aklimatyzacja w Dortmundzie zajmie dużo więcej czasu. Chciałem próbować niemieckiego, kaleczyć go, ale rozmawiać. Wiedziałem, że w ten sposób szybciej zostanę zaakceptowany i lepiej będę rozumiał, czego się ode mnie wymaga. Nie jest tak, że już teraz wiem, że zostanę zagranicą po zakończeniu kariery, nie wiem, jak potoczy się moje życie. Wiem jednak, że nauczenie się języka kibiców kraju, w którym gra się w piłkę, ułatwia życie i pokazuje to również szacunek do nich.

Podobno w reprezentacji Polski nie wszyscy za sobą przepadacie.

Jest nas ponad dwudziestu, niektórzy znają się z klubów, inni przyjeżdżają z tych samych lig. To jest naturalne, że nie wszyscy tak samo się lubią, w klubie czy w kadrze. Ale każdy wie, po co przyjeżdża na zgrupowanie, nie wyobrażam sobie, żebyśmy na boisku nie wszyscy szli w tym samym kierunku. Sport to indywidualności, ale ważne, żeby wspólnie wygrywać.

Kiedy wyjeżdżał pan z Polski do Niemiec, co się działo w pana głowie? Miał pan obawy, czuł pan strach czy raczej ciekawość?

Gdybym w siebie nie wierzył, to raczej nie zdecydowałbym się na wyjazd. Byłem bardzo ciekawy, jak wszystko się potoczy. Nie mogłem się doczekać tego dnia, kiedy wsiądę w samolot. Chciałem jak najszybciej wyjechać. W polskiej lidze grałem krótko, bo chciałem osiągać sukcesy na wyższym poziomie, no i nie ma co ukrywać - także więcej zarabiać. Podporządkowałem temu całe swoje życie.

Pierwsze treningi były szokiem? Podobno piłkarz z ekstraklasy do Bundesligi przystosowuje się rok, bo nie jest przyzwyczajony do takich obciążeń.

Treningi u trenera Juergena Kloppa przed pierwszym moim sezonie w Borussii były najcięższe, jakie miałem w życiu. Ale to nie było tylko moje wrażenie, zawodnicy z innych klubów ligi niemieckiej, którzy trafiali do Dortmundu mówili, że tak ciężko nie mieli u żadnego innego trenera. W Lechu Poznań inaczej to wyglądało i potrzebowałem trochę czasu, żeby przystosować się do nowego otoczenia. Po kilku miesiącach wszystko już było jednak w porządku, wtedy było mi dużo łatwiej.

Kiedy w Polsce w internecie pojawiły się zdjęcia reprezentantów z piwnymi brzuszkami, pan w jednym z kolorowych magazynów pokazał swoją muskulaturę. Niemcy zapędzili pana do siłowni?

Praca na siłowni to indywidualna sprawa każdego zawodnika, to nie prawda, że za granicą przykłada się do tego większą wagę. Raz w tygodniu mamy z Borussią trening stabilizacyjny, czasami połączony z ćwiczeniami na siłowni, ale dbanie o siebie każdy profesjonalny piłkarz musi mieć w głowie. Wiem najlepiej, kiedy muszę trochę potrenować, a kiedy mam odpuścić. Nikt nie nakazuje tego odgórnie, nikt mnie nie zmusza do dodatkowych ćwiczeń.

Ile pana sukcesu pochodzi z talentu, ile z pracy, a ile z głowy?

Ciężko to podzielić, ale chyba zacznę od głowy, bo jest najważniejsza. W życiu piłkarza presja jest codziennie, wymagania, własna ambicja, chęć udowodnienia swojej klasy, to rzeczy, z którymi trzeba umieć sobie poradzić. Czasami na boisku coś nie wychodzi, przytrafia się kontuzja, nie można trenować, a w głowie kłębią się różne myśli. Na Zachodzie wymaga się pełnego profesjonalizmu, innego podejścia do zawodu. Ale każdy element jest ważny - talent można mieć mniejszy lub większy, ale kiedy się nad nim nie pracuje, to też nie będzie sukcesu. Najważniejszy jest rozsądek we wszystkim.

Da się oddzielić życie prywatne od zawodowego? Jak ktoś się właśnie rozwodzi, to może zagrać dobry mecz?

Nie da się ukryć, że życie prywatne ma wpływ na formę każdego sportowca. Kiedy głowa jest spokojna, nie ma za dużo problemów, to przekłada się to na boisko. Można się skupić na grze i treningach, chociaż bywa i tak, że trzeba po prostu zapomnieć o życiu i dać z siebie wszystko. Problemy w życiu ma każdy, mniejsze czy większe, trzeba zwyczajnie znaleźć sposób, na to by oddzielić prywatność od pracy. Sam się tego uczyłem, także w drugą stronę, przecież jak wracam z klubu do domu, to nie mogę cały czas żyć piłką nożną, są też inne ważne rzeczy.

Jak walczy pan ze stresem?

Kino, książka, spacer. Samo spędzanie czasu z rodziną, bliskimi czy znajomymi działa jak odtrutka. Piłkarze często wyjeżdżają, nie ma nas w domu, nie wspominam już o tym, jak rzadko wpadam do Polski. Dlatego miło jest wrócić, spotkać się z osobami nie związanymi z futbolem. Odcinam się wtedy na chwilę od spraw zawodowych, jestem zwyczajnym człowiekiem.

Ma pan czasami wolne czy nawet podczas urlopu trzeba ćwiczyć?

Kiedy mam kilka dni wolnych, nie muszę biegać. Oczywiście podczas przerwy w rozgrywkach, gdy wyjeżdżamy na urlopy, dostajemy specjalne rozpiski. Podchodzę do tego sumiennie, bo nie stać mnie na dwa tygodnie bez ruchu. Gdybym nie dbał o siebie, później straciłbym za dużo czasu, żeby wrócić do normalnej wagi i formy. Nie ma sensu katować organizmu i co pół roku zaczynać wszystkiego od nowa, w taki sposób daleko się nie zajdzie. Chodzi o to, żeby po przerwie w meczach zaczynać wspinać się na wyższą półkę, a nie starać się utrzymać na tej, na której było się wcześniej.

To, że pana narzeczona Anna Stachurska uprawia sport i odnosi sukcesy, pomaga wam w rozumieniu się?

Myślę, że tak. To działa w obie strony. Wiemy, na czym polega nasza praca, jak ważny jest trening, że wyjazdy to rzecz naturalna. Ja mam swoje zgrupowania, Ania swoje, nie ma z tego powodu nieporozumień. Musimy sobie wzajemnie pomagać, wiemy, co to stres, adrenalina przed zawodami czy meczem. Mamy swój sposób przygotowania się do ważnego zadania i to bardzo ważne, by mieć wtedy wsparcie w drugiej osobie.

Podobno to Anna nauczyła pana diety sportowca?

To prawda, pomaga mi prawidłowo się odżywiać i odpowiednio prowadzić. Od dłuższego czasu stosuje się do jej rad i widzę dużą różnicę w funkcjonowaniu mojego organizmu.

Może pan sobie pozwolić na golonkę? Jak jest z alkoholem?

Staram się jeść zdrowo, ale to nie znaczy, że żyję, jak mnich. Jeśli golonka czy kotlet schabowy jest przygotowana w odpowiedni sposób, z dobrych składników, raz na jakiś czas, można sobie na to pozwolić. Omijam jakieś tłuste potrawy, przygotowane na oleju, trzeba znać swoje słabości, rozumieć jaki to może mieć wpływ na grę. Jeśli chodzi o alkohol, to wszystko jest dla ludzi. W Niemczech nikt nie patrzy krzywo na kogoś, kto wypije lampkę wina do obiadu, małe piwo też nie narobi szkód. Gorzej jest chyba zjeść obiad w fast-foodzie.

Ucieka pan od kibiców w czasie wolnym? Prawdziwy odpoczynek możliwy jest tylko w egzotycznych miejscach, gdzie nikt pana nie rozpozna?

Czasami lubię wyjechać gdzieś daleko, gdzie zawsze świecie słońce. Nie mówię o siedzeniu dwa tygodnie na plaży, bo tego bym nie wytrzymał, ale kilka dni takiego spokoju fajnie na mnie wpływa. Ale odpoczywam nie tylko podczas dalekich wyjazdów. Mam kilka swoich ulubionych miejsc, na przykład Mazury. Któryś rok z rzędu spędzam tam część swojego urlopu. Jeśli granice mojej prywatności nie są przekraczane, zainteresowanie moją osobą mi nie przeszkadza.

Udzielanie się w mediach, rozdawanie autografów to przyjemność czy obowiązek?

Wiadomo, że to się wiąże z piłką nożną, w obecnych czasach nie da się zupełnie wyłączyć. Trzeba być przygotowanym, otwartym i przede wszystkim rozumieć, że wykonuje się taki zawód, który nie istniałby bez ludzi płacących za bilety, bez kibiców. Ważne jest także to,  żeby starać się zrozumieć,  że piłkarz też ma swoje prywatne życie. Mnie niemiłe sytuacje raczej nie spotykają. Fani mają wyczucie, wiedzą kiedy można mnie zaczepić i poprosić o autograf. Jest to fajna i pozytywna wymiana energii.

Wydawało się, że zimą zmieni pan klub. Łączono pana z naprawdę wielkimi firmami, jak Manchester United czy Real Madryt. Ile było w tym prawdy? Były jakieś oferty?

Wiedziałem, że zostanę w Dortmundzie. Ciągle mam tutaj o co grać, szykujemy się do meczów w Lidze Mistrzów z Szachtarem Donieck, chcemy zajść jak najdalej w tych rozgrywkach. Przerwa w lidze była bardzo krótka, nie mogłem stracić koncentracji, nie mogłem zastanawiać się nad transferem, bo co by to dało, gdyby nagle stracił formę. Nie wiem, co będzie latem, na razie jest za wcześnie, by składać jakieś deklaracje. Gram w Borussii i reprezentacji Polski, w marcu wracamy walczyć o udział w mistrzostwach świata w Brazylii w 2014 roku. Mamy olbrzymie szanse, by się do nich zakwalifikować.

Utrzymuje pan kontakt ze znajomymi ze szkoły?

Z niektórymi. Oczywiście, bywa ciężko, bo mieszkam w Dortmundzie i do domu mam daleko, poza tym każdy ma jakieś swoje nowe życie. Największym problemem jest czas. Kiedy przyjeżdżam do rodziny, bardzo ciężko mi się wyrwać do znajomych, ale czasami się udaje. Lubię wtedy powspominać stare dzieje. Z przyjaciółmi często rozmawiam przez telefon, staram się być z nimi w stałym kontakcie.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
Sport
Witold Bańka dla "Rzeczpospolitej": Iga Świątek i Jannik Sinner? Te sprawy dały nam do myślenia
Sport
Kiedy powrót Rosji na igrzyska olimpijskie? Kandydaci na szefa MKOl podzieleni
Sport
W Chinach roboty wystartują w półmaratonie
Sport
Maciej Petruczenko nie żyje. Znał wszystkich i wszyscy jego znali
Sport
Czy igrzyska staną w ogniu?