Powrót z zaświatów

Wydawało się, że do tej walki już nigdy nie dojdzie, ale życie pisze inny scenariusz. W sobotę w Ergo Arenie w Gdańsku zobaczymy wreszcie w ringu Andrzeja Gołotę i Przemysława Saletę. Lepiej późno niż wcale

Publikacja: 18.02.2013 00:29

To będzie danie główne Polsat Boxing Night II. Zainteresowanie pojedynkiem jest ogromne, podobne do tego sprzed kilku lat, gdy Gołota bił się z Tomaszem Adamkiem. Tamtą walkę obejrzało prawie 9 mln widzów, ta będzie pokazywana w systemie pay-per-view.

Obaj trenują jak za dawnych lat: Gołota z Andrzejem Gmitrukiem, a Saleta z Robertem Złotkowskim, podobnie jak on byłym mistrzem kickboxingu.

Życie zatoczyło koło. Ćwierć wieku temu to Gmitruk stał w narożniku Gołoty, gdy ten walczył i zdobywał kolejne tytuły z warszawską Legią. To Gmitruk powołał go do reprezentacji Polski, wspierał na igrzyskach w Seulu, skąd Gołota przywiózł brązowy medal. Ale jesienią 2009 roku w Łodzi był w narożniku Adamka.

Kilka słów za dużo

Gołota i Saleta to dwa światy, choć wiele ich łączy. Chociażby rok urodzenia (1968), podobna waga, wzrost, liczba stoczonych walk. Gołota cztery razy walczył o mistrzostwo świata, Saleta jako pierwszy Polak zdobył zawodowe mistrzostwo Europy w wadze ciężkiej. Ale w odróżnieniu od Gołoty zaczynał od kickboxingu. I choć w tym sporcie wygrał wszystko, to w klasycznym boksie wciąż musiał udowadniać, ile jest wart.

– Nigdy się dobrze nie poznali, nie zamienili więcej niż kilka słów, chemii między nimi nie było nigdy. Andrzej ma taki charakter, że albo kogoś lubi, albo nie. Saleta ma pecha, bo powiedział kiedyś kilka słów za dużo i teraz Andrzej będzie chciał, by za nie zapłacił w ringu – mówi znajomy pięściarzy.

Po raz pierwszy mieli zmierzyć się w 2000 roku we Wrocławiu, ale Gołota otrzymał propozycję walki z Tysonem. Pięć lat później ich walkę w Chicago odwołano w ostatniej chwili.

– Doznałem kontuzji łuku brwiowego na treningu, a Saleta uznał, że symuluję. Przypomnę mu o tym już niedługo – mówił ostatnio Gołota „Rz".

Gołym okiem widać, że nie może doczekać się tej walki. Tym bardziej że ze sparingu na sparing jest lepszy. Ten ostatni miał miejsce w minioną sobotę na Pradze, w klubie przy ul. Chodakowskiej. Mateusz Masternak, aktualny mistrz Europy kategorii junior ciężkiej, sparingowy rywal Gołoty, przyznaje, że postępy idola jego młodości są widoczne.

– Gdy zaczynaliśmy, Andrzej był znacznie wolniejszy, teraz bije szybciej i mocniej. Jestem pełen podziwu – mówi jeden z najlepszych polskich pięściarzy.

Pożegnanie z widzami

Saleta dzień wcześniej sparował w klubie przy ul. Lindego, też na Pradze. Wygląda imponująco, tak jak Gołota, stracił podczas intensywnych treningów ponad 10 kg wagi. Tym razem punktował rywali zajmujących się boksem amatorsko. Robił to z dużą wprawą, jego lewy prosty był szybki i celny, ale czy tak będzie również w Ergo Arenie, gdy stanie oko w oko z człowiekiem, który rzucał na deski Riddicka Bowe'a, trudno powiedzieć. Nie walczył przecież siedem lat.

Prowadzący w tym klubie zajęcia Henryk Zatyka, wielokrotny mistrz Polski wagi ciężkiej, wierzy jednak, że Saleta pokaże w najbliższą sobotę dobry boks.

– Znam Gołotę doskonale, walczyłem z nim pięć razy i nie wszystkie moje porażki były takie oczywiste. Wszyscy wiemy, że Andrzej jest słaby psychicznie i Przemek powinien to wykorzystać – mówi Zatyka.

Robert Złotkowski, trener i przyjaciel Salety, jest ostrożny w prognozach, ale wierzy, że jego podopiecznego stać na dobry występ. – Ostatni sparing naprawdę mi się podobał. Widać, że Przemek łapie wyczucie dystansu, jego lewy prosty naprawdę jest przyzwoity. A teraz Przemek trochę odpocznie i będzie jeszcze lepszy – twierdzi Złotkowski.

Saleta mówi, że bez względu na wynik walki i tak nie wyprzedzi Gołoty w rankingu popularności. – To najlepszy polski pięściarz wagi ciężkiej w historii. I moje ewentualne zwycięstwo nic tu nie zmieni. Traktuję ten pojedynek jako sentymentalne pożegnanie z widzami.

Panie czekały

Gdy Saleta pojawił się pod koniec lat 80., był zwiastunem nowych czasów w sportach walki. Wysoki, przystojny, świetnie ubrany, a przy tym inteligentny młody człowiek, potrafiący się wysłowić, nie tylko w rodzimym języku.

Był mistrzem kickboxingu, dyscypliny robiącej wtedy zawrotną karierę, ale mówił, że chce być mistrzem boksu zawodowego. Słuchano tego z niedowierzaniem, ale on robił swoje.

Pamiętam jego trzy zwycięskie ligowe walki w barwach warszawskiej Gwardii, twarde wyrównane sparingi z Wojciechem Bartnikiem. Kto wie, gdyby dostał wtedy szansę, może podobnie jak Bartnik przywiózłby medal z igrzysk w Barcelonie (1992)?

Ale nie dostał, podpisał zawodowy kontrakt, wyjechał na kilka lat do USA, tam toczył walki w kategorii cruiser (junior ciężka). Później zmienił wagę na ciężką i zbyt szybko zdecydował się na pojedynek z Željko Mavroviciem o mistrzostwo Europy. Słynny trener Angelo Dundee mówił mu, że pokona Chorwata, on też w to uwierzył. Kto wie, jaki byłby wynik, gdyby do tej walki doszło później, a tak skończyła się pod koniec pierwszej rundy. Mavrović trafił czysto i sędzia wyliczył Saletę.

Ważnych bokserskich walk Przemek miał w swojej karierze kilka. Były wśród nich te zwycięskie – z Dennisem Andriesem i Luanem Krasniqim, były też porażki z Sinanem Samil Samem i rewanżowa z Krasniqim.

Już wtedy Saleta był celebrytą, który szukał intensywnie smaku życia poza ringiem. O jego ślubach i romansach pisały nie tylko tabloidy, a kiedy oddał nerkę córce, został prawie narodowym bohaterem.

Wcześniej, gdy przyjeżdżał komentować rodzime gale ogromnym terenowym samochodem, a jego psy szczerzyły niebezpiecznie kły, kolejka po autografy wychodziła poza hale, w których toczyły się bokserskie boje. Większość czekających na podpis i zdjęcie z Przemkiem stanowiły panie.

– Nie bałem się marzyć, dlatego jestem tu, gdzie jestem – powiedział mi w jednym z wywiadów. – I nie boję się porażki, bo wiem, że poradzę sobie bez boksu – dodał.  Walki z Gołotą też się nie boi, bo jest przekonany, że wygra. Zawsze w to wierzył, gdy wchodził do ringu.

Za dużo gada

A Gołota, który znów wraca z zaświatów, jaki jest, czy się zmienił? – Tak, bardzo się zmieniłem, teraz za dużo gadam – mówi uśmiechnięty. Te słowa do tamtego, starego Gołoty by nie pasowały, choć trzeba przyznać, że i kiedyś bywał błyskotliwy. Zawsze też miał swoje zdanie.

Był talentem jakich mało. Mistrzem Europy juniorów, wicemistrzem świata. Kiedy miał 19 lat, zdobył mistrzostwo Polski seniorów, wygrywał trudne walki w meczach narodowej reprezentacji. Jako 20–latek wracał z igrzysk olimpijskich 1988 z brązowym medalem. Ale o karierze zawodowej nie myślał, gdy pytałem go wtedy o walkę z Tysonem, najmłodszym mistrzem wagi ciężkiej, nawet nie marzył, że kiedyś się spotkają. A przecież tak niewiele zabrakło, by on też był mistrzem, pierwszym polskim czempionem wagi ciężkiej.

Dziennikarze zawsze mieli powód, by o nim pisać. Zarówno w Polsce, jak i później w Ameryce. Już skazywali go na sportowy niebyt, by później informować, że raz jeszcze zatańczy na wystawnym, bokserskim przyjęciu. Spadał w przepaść i wracał. Media przypominały o tym, jak w ringu gryzł, bił głową i walił poniżej pasa. I o to chodziło promotorom, szczególnie Donowi Kingowi, szarlatanowi swojej profesji, mistrzowi w kreowaniu zderzeń dobra ze złem. To Gołota był złym.

Nikt nigdy nie pojął, dlaczego przegrywa wygrane walki, dlaczego robi w ringu tak niezrozumiałe rzeczy. – Chyba za mocno to wszystko przeżywa – mówił swego czasu Lou Duva, który wiele razy stał w narożniku Andrzeja.

Jak Beatlesi

W Polsce te dyskusje też były gorące. Wypowiadali się pisarze, aktorzy, reżyserzy, politycy. Część stała za Gołotą murem, ale tych, którzy go potępiali, było więcej. Jego ciosy poniżej pasa oceniali psycholodzy, muzycy, krytycy filmowi. Kiedy przyleciał na rozprawę, by wyjaśnić swoje stare sprawy związane z awanturą we Włocławku, po której ścigany listem gończym znalazł się w Stanach Zjednoczonych, w kolejce po autografy ustawili się chyba wszyscy pracownicy sądu.

Kiedy po porażce z Lennoxem Lewisem przyleciał do Wrocławia walczyć z Timem Witherspoonem, zrobiła się z tego sprawa narodowa. „On jest jak Beatlesi. Teraz go macie" – krzyczał Lou Duva.

To Gołota zaspokoił tęsknotę za wielkim boksem. Pokazał, że chłopak z Warszawy może jak równy z równym walczyć z wielkim mistrzem wagi ciężkiej, jakim był wtedy Riddick Bowe. Walki zawodowców były dla nas jak magia, to był świat opisywany w książkach, pokazywany w kinie.  Dlatego Gołocie wybaczano dużo. I dlatego też zapewne nie zabraknie chętnych, by obejrzeć jego pojedynek z Saletą.

To będzie danie główne Polsat Boxing Night II. Zainteresowanie pojedynkiem jest ogromne, podobne do tego sprzed kilku lat, gdy Gołota bił się z Tomaszem Adamkiem. Tamtą walkę obejrzało prawie 9 mln widzów, ta będzie pokazywana w systemie pay-per-view.

Obaj trenują jak za dawnych lat: Gołota z Andrzejem Gmitrukiem, a Saleta z Robertem Złotkowskim, podobnie jak on byłym mistrzem kickboxingu.

Pozostało jeszcze 95% artykułu
Sport
Wielkie Serce Kamy. Wyjątkowa nagroda dla Klaudii Zwolińskiej
Sport
Manchester City kontra Real Madryt. Jeden procent nadziei
Sport
Związki sportowe nie chcą Radosława Piesiewicza. Nie wszystkie
Sport
Witold Bańka dla "Rzeczpospolitej": Iga Świątek i Jannik Sinner? Te sprawy dały nam do myślenia
Sport
Kiedy powrót Rosji na igrzyska olimpijskie? Kandydaci na szefa MKOl podzieleni