Najlepsza dźwignia MMA

Nazywa się Ronda Rousey. Była pierwszą amerykańską medalistką olimpijską w judo. Teraz efektownie bije inne kobiety w oktagonie i robi z tego zamieszanie warte miliony dolarów

Aktualizacja: 28.02.2013 13:50 Publikacja: 28.02.2013 13:40

Ostatnia walka wyglądała tak: Liz Carmouche po paru wstępnych ciosach wskoczyła sprytnie na plecy Rondy i jęła ją dusić. Chwilę trwało, więc Ronda, wciąż na nogach, jednak trochę zsiniała, ale gdy wydawało się, że uduszona padnie na matę, strząsnęła Liz jak ciężki worek, przeszła do walki w parterze i po kilku zgrabnych przetoczeniach zrobiła to, co robi najlepiej – dźwignię na staw łokciowy. Jak już ją trzyma, to trzeba szybko klepać w celu poddania, bo staw trzeszczy. Carmouche, kiedyś w służbie w piechocie morskiej, odklepała natychmiast. Była 4. minuta i 49. sekunda walki. Runda trwa 5 minut.

Ameryka, która od kilku ładnych lat przepada za męskimi mieszanymi sztukami walki, poznała nową artystkę MMA. Rzecz działa się w lutową sobotę w Honda Center w Anaheim na gali Ultimate Fighting Championship nr 157. Na trybunach hali ponad 15,5 tysięcy widzów. Spotkanie Rousey – Carmouche było wyjątkowe, bo po raz pierwszy UFC, największa i najbardziej prestiżowa organizacja sportów walki na świecie zorganizowała walkę kobiet.

Szef UFC Dana White jeszcze nie tak dawno głosił, że żadna kobieta u niego do oktagonu nie wejdzie i, prawdę mówiąc, niewiele ryzykował. Walki pań oczywiście odbywały się tu i ówdzie, ale ich poziom odbiegał od tego, do czego przyzwyczaili widzów muskularni i nadzwyczaj twardzi mężczyźni. W dodatku ostatnia gwiazda oktagonu przed Rondą, Cristiane „Cyborg" Santos, mistrzyni organizacji Strikeforce w kategorii piórkowej, musiała iść na roczny przymusowy urlop ze względu na to, że nie przeszła testu dopingowego. Brała, trudno nie zgadnąć, sterydy.

Dana White zmienił zdanie, bo Ronda Rousey to jest postać po amerykańsku niezwykła. Życiorys zaczyna od porodu z pępowiną owiniętą wokół szyi, na szczęście bez poważnych powikłań, choć kłopoty z mową miała dość długo. Jako dziecko musiała przeżyć samobójczą śmierć ciężko chorego ojca. Wychowywana przez matkę, Ann-Marii Rousey DeMars, doskonałą judoczkę, także psychologa, została szkolona od dziecka do walk na macie.

Trochę było z tym problemów, bo muskularne dziewczyny z otartymi uszami to nie jest wzór urody nastolatek, ale zyski też były – zbyt agresywni koledzy ze szkoły padali na beton, gdy przyszło im do głowy wykazać przewagę siły nad koleżanką. Mama miała też pomysł, by dźwignia na staw łokciowy była najmocniejszą bronią córki.

Ronda Rousey została mistrzynią świata juniorek w judo, pojechała na igrzyska do Aten, potem do Pekinu, gdzie w kat. do 70 kg zdobyła brąz, ten pierwszy w kronikach dla judoczek USA. Judo jednak ją znużyło, no i zobaczyła kiedyś w telewizji Ginę Joy Carano. To było to – piękna Gina, mistrzyni boksu tajskiego, świetna w MMA, do tego aktorka. W 2009 roku umieszczona na 16. miejscu listy najpiękniejszych kobiet świata magazynu „Maxim". Pokonana dopiero przez „Cyborga" Santos na dopingu.

Ronda Rousey znalazła swój team trenerski w Hollywood i zarabiając na życie jako barmanka, asystentka weterynarza albo ratowniczka, ćwiczyła, ile mogła. Szybko stało się jasne, że ma dryg i twardość największych zabijaków MMA. Ma też coś więcej – swoisty wdzięk, niewyparzony język i świetne wyczucie potrzeb mediów. Odkryła, że muskulatura też jest kobieca, jeśli ją pokazać w odpowiednim anturażu.

Pierwsza, druga, trzecia walka zawodowa w MMA i zawsze ten sam scenariusz – kilkadziesiąt sekund i skuteczna dźwignia – to się podobało. Partnerki do treningu rezygnowały jedna po drugiej, bo Ronda biła za mocno. Zaczęła więc obijać chłopaków, im nie wypadało się skarżyć. Rok temu, po szóstym zwycięstwie w organizacji Strikeforce zaczęto mówić, że wyłamie bramę do UFC. Pojawiła się na okładkach i w telewizji. W grudniu Dana White oświadczył, że Rousey będzie walczyć dla niego, jako pierwsza w historii mistrzyni kobieca UFC w kategorii koguciej. Tytuł i stosowny pas dostała od razu, przed walką. Zaczęła zatem od obrony mistrzostwa.

Chętnej do atrakcyjnej walki początkowo nie było. Santos zdyskwalifikowana i w dodatku mająca kłopoty z wagą, pozostałe kandydatki nieco przestraszone. Liz Carmouche dostała szansę, bo miała doświadczenie (10 walk, dobry bilans 8-2), sławę byłego żołnierza marines (choć tak naprawdę w służbach technicznych naprawiała samoloty, a nie walczyła w misjach), no i jeszcze przyznała się po wojsku, że jest zadeklarowaną lesbijką i walczy dla mniejszości seksualnych.

Gala w Anaheim stała się wielkim sukcesem finansowym i medialnym. Z samych biletów organizatorzy mieli 1,4 mln dolarów. W systemie pay-per-view odnotowano, wedle wstępnych szacunków prawie 500 000 zakupów. Pojedyncza transmisja kosztowała 44,99 dol. w zwykłej rozdzielczości i 54,99 dol. w HD. Kobiecy rekord Ameryki i rekord świata pobity niemal poczwórnie. Poprzedni ustanowiły córki Muhammada Alego i Joe Fraziera, gdy stoczyły głośną walkę bokserską w 2001 roku. Chciało je oglądać w płatnej transmisji 125 000 telewidzów. Z powyższych wyliczeń wynika też przyjemna dla Rondy prawda, że teraz dostanie najwyższą kobiecą gażę w MMA, wyższą niż Gina Carano.

Po walce Rousey — Carmouche wiadomo, że mistrzyni musi się spotkać kiedyś z Cristiane Santos, to będzie kolejny przebój. Organizacja UFC ma już kontrakty z 10 kobietami wojowniczkami, kolejna piątka czeka na podpisy, więc ciąg dalszy też nieuchronnie nastąpi. Oczywiście Ameryka czeka teraz najbardziej na dźwignię na staw łokciowy, w pierwszej rundzie.

Ostatnia walka wyglądała tak: Liz Carmouche po paru wstępnych ciosach wskoczyła sprytnie na plecy Rondy i jęła ją dusić. Chwilę trwało, więc Ronda, wciąż na nogach, jednak trochę zsiniała, ale gdy wydawało się, że uduszona padnie na matę, strząsnęła Liz jak ciężki worek, przeszła do walki w parterze i po kilku zgrabnych przetoczeniach zrobiła to, co robi najlepiej – dźwignię na staw łokciowy. Jak już ją trzyma, to trzeba szybko klepać w celu poddania, bo staw trzeszczy. Carmouche, kiedyś w służbie w piechocie morskiej, odklepała natychmiast. Była 4. minuta i 49. sekunda walki. Runda trwa 5 minut.

Pozostało jeszcze 88% artykułu
Sport
Witold Bańka dla "Rzeczpospolitej": Iga Świątek i Jannik Sinner? Te sprawy dały nam do myślenia
Sport
Kiedy powrót Rosji na igrzyska olimpijskie? Kandydaci na szefa MKOl podzieleni
Sport
W Chinach roboty wystartują w półmaratonie
Sport
Maciej Petruczenko nie żyje. Znał wszystkich i wszyscy jego znali
Sport
Czy igrzyska staną w ogniu?