Z tego podania Vladimir Dwaliszwili strzelił bramkę. Legia zwyciężyła 2:1, a kibice Wisły opuszczali stadion w poczuciu krzywdy.
Kiedy legionista wyciągał piłkę zza linii, półtora metra dalej stał tzw. sędzia bramkowy i tego nie widział. Nie wiem, jak można było tego nie widzieć, bo on tam stał właśnie po to, żeby w takich sytuacjach reagować.
To był sędzia ekstraklasy, a więc osoba teoretycznie najlepiej przygotowana do pracy nawet w najtrudniejszych warunkach, i nie zobaczył tego, co widać było gołym okiem. Pomyłki sędziowskie są od 150 lat częścią futbolu. Każdy kolejny skandal z uznaniem gola, którego nie było, lub niezaliczeniem takiego, który był, wywołuje dyskusje kończące się pozornymi ruchami FIFA lub UEFA. Obydwie instytucje sprawiają wrażenie antagonistów, a nie sojuszników w rozwiązywaniu problemów.
Instytucja sędziów bramkowych istnieje od niedawna. Ich zwolennikiem jest UEFA, wysyłająca na mecze Ligi Mistrzów i Ligi Europejskiej pięciu sędziów. Bramkowi mają obserwować wydarzenia w polu karnym i stwierdzić, czy piłka wyleciała za boisko lub czy wpadła do bramki. Czasami jest to bardzo trudne, czasami dziecinnie łatwe. Sytuacja z Krakowa należała do tej drugiej kategorii. Poważne błędy, którym sędziowie bramkowi nie zapobiegli, wydarzyły się ostatnio także w kilku meczach Ligi Mistrzów.
FIFA stoi na stanowisku, że lepsza od sędziów bramkowych jest technologia goal-line, czyli system elektroniczny, mający sygnalizować to samo, co oni, ale bez emocji i stresu, jakim podlega człowiek. Na mundialu w Brazylii (2014) zostanie zastosowany właśnie ten system, a na Euro we Francji (2016) zobaczymy sędziów bramkowych. W innych sportach zaczyna zwyciężać technika. Sepp Blatter (FIFA) i Michel Platini (UEFA) przekonują do swoich racji, a kto odda Wiśle stracone pieniądze?