Po nim wpadł też Carlos Alberto, inny zwycięzca LM z Porto. Obu złapano w lidze brazylijskiej, gdzie Deco dogrywa do emerytury. Kary już bardzo nie odczuje, dopingowy wstyd przepadnie gdzieś w przypisach do ich karier, jak kiedyś przepadł doping Diego Maradony, mimo że go złapano podczas mundialu, czyli na największej scenie.
Gdyby Maradona był lekkoatletą, biegaczem narciarskim czy kajakarzem dopadniętym podczas igrzysk, albo kolarzem złapanym podczas Tour de France, to co innego. Wtedy już na zawsze pozostałby dopingowiczem, a dopiero potem mistrzem. Mało tego, nawet gdyby się z zarzutów dopingowych oczyścił, i tak by go traktowano z nieufnością: coś przecież musiał mieć na sumieniu.
Narciarz Andrus Veerpalu po wygranej walce o anulowanie dyskwalifikacji za doping pozostaje przestępcą, który się wykpił od kary, a Pep Guardiola po wygranej walce o anulowanie kary za doping jest świętym Pepem futbolu.
Doping kolarza, biegacza, kulomiota to jest prawie śmierć cywilna. Doping piłkarza to faux pas. No, zbłądził, zdarza się. Może się nie mógł pogodzić z tym, że siły go opuszczają. Może czegoś nie doczytał, wiadomo, czytanie to nie jest jego najmocniejsza strona. Ale co z niego za oszust, co na tym zyskał, przecież nie ma pigułek, po których się bajecznie drybluje, ani zastrzyków pomagających trafiać w bramkę. Oszuści to są przecież w tych chamskich sportach, w których się zaszczyty i medale wyrywa siłą mięśni. W futbolu jest sama finezja i ewentualnie jakieś zabłąkane owce. Tam testy krwi są codziennością, a w futbolu wyjątkiem.
Nie, nie ma pigułek na drybling. Ale nie ma też pigułek uczących kolarzy pędzić 80 km na godzinę w dół górskiej drogi albo takich, które poprawią narciarską technikę. A i w futbolu technika bez mięśni atlety jest niczym. My jednak wiemy swoje. Kłamstwo ma krótkie nogi, ale czasem, trzeba przyznać, wytrzymałe.