Gdyby w półfinale Pucharu Mistrzów w roku 1970 nie padał w Warszawie deszcz, na suchym boisku Legia wygrałaby z Feyenoordem. Gdyby przed wyjazdem na rewanż bramkarza Władysława Grotyńskiego i skrzydłowego Janusza Żmijewskiego nie złapano na Okęciu na przemycie kilkuset dolarów, drużyna nie zostałaby rozbita psychicznie i być może nie przegrałaby w Rotterdamie. A ponieważ Feyenoord zdobył puchar, to Legia jest prawie moralnym zwycięzcą.

Gdyby Zbigniew Boniek grał wciąż w Widzewie, a nie w Juventusie, to w roku 1983 półfinał między tymi drużynami wygraliby łodzianie. Niestety, grał w Turynie, więc cieszyliśmy się, że został pierwszym piłkarzem urodzonym w Polsce, który wystąpił w finale. I to nawet dwukrotnie. Za pierwszym razem przegrał, za drugim wygrał.

W jego ślady poszli Józef Młynarczyk (FC Porto, 1987) i Jerzy Dudek (Liverpool, 2005). To były realne sukcesy zawodników wychowanych w polskich klubach.
Ale wcześniej i później leczyliśmy kompleksy. Szczyciliśmy się, że zdobywca Pucharu Mistrzów z Realem Raymond Kopa naprawdę nazywał się Kopaszewski, a jego rodzice byli Polakami. Polakiem jest ojciec Duńczyka Petera Schmeichela, zwycięzcy Ligi Mistrzów w roku 1999, w barwach Manchesteru Utd. Zdobywca zwycięskiego gola dla Olympique Marsylia w pierwszym finale Ligi Mistrzów, Francuz Basile Boli uczył się grać w Auxerre u boku Henryka Wieczorka i Pawła Janasa. Małe rzeczy, a cieszyły.

Teraz w finale zagra trzech Polaków, więc mówimy, że Borussia to właściwie Polonia i jesteśmy z nią sercem. W dawnych czasach, gdy kontakt z piłkarzami był łatwiejszy, zabrałbym do Londynu polską flagę i dał chłopakom, żeby pomachali nią na boisku. A może sami o tym pomyślą?