Życie po dopingu

Justin Gatlin przejechał się z nieba do piekła i z powrotem. Jedzie szybko – ma brąz igrzysk w Londynie, teraz wygrał z Usainem Boltem.

Publikacja: 15.06.2013 01:01

Justin Gatlin ma 31 lat. Może jeszcze zdobywać medale, ale dopingowej plamy nigdy nie wywabi (fot.Te

Justin Gatlin ma 31 lat. Może jeszcze zdobywać medale, ale dopingowej plamy nigdy nie wywabi (fot.Teveten)

Foto: Domena publiczna

Wrócił w 2010 roku. Nigdy nie był przesadnie skromny. Wygraną z Boltem też zapowiadał. Ten powrót jednym się podoba, innym nie. Dla krytyków to niezasłużona nagroda i usprawiedliwienie oszustwa, dla wspierających Gatlina historia z dobrym przesłaniem.

Większość się zgadza, że plamy w sportowym życiorysie nie wywabi do końca, ale zarobić, zarobi, a może nawet, przy pewnej dozie szczęścia, będzie mistrzem olimpijskim albo mistrzem świata, choć kilka lat temu nikt by za to nie dał ćwierci dolara.

Życiorys Gatlina przykrojony przez firmę PR na potrzeby udanego powrotu do zawodu znów wygląda pozytywnie. Dzieciak z Brooklynu, najszybszy na podwórku, do szkoły podstawowej zawsze biegał, a nie chodził. – Skakał nad wszystkimi hydrantami... – mówiła matka. Gdy był w liceum w Pensacola na Florydzie, zdobywał już nagrody dla najszybszego juniora w stanie w biegu przez płotki. Dostał bez problemu stypendium na stanowym uniwersytecie w Tennessee – odwdzięczył się uczelni wieloma tytułami w sprincie.

Pół miliona za bieg

Miał 19 lat i już podpisał kontrakt z firmą Nike, jeden z największych, jakie wówczas widział świat lekkiej atletyki. Początkowo wszystko szło pięknie: 2003 – halowy mistrz świata na 60 m, 2004 – mistrz olimpijski w Atenach (zdetronizował Maurice'a Greene'a), 2005 – mistrz świata na 100 i 200 m w Helsinkach.

Za pokazowy bieg w Moskwie dostał 500 tys. dolarów. W maju 2006 r. wyrównał rekord świata Asafy Powella na 100 m: 9,77, ale przez parę dni tłumaczył, że wedle jego zasad jest samodzielnym rekordzistą, bo miał czas 9,766.

Codziennie było tak samo – pobudka, alkohol, awantura i wsadzali mnie do aresztu

W lipcu tego samego roku Amerykańska Agencja Antydopingowa (USADA) poinformowała, że nie przeszedł testu. Badanie zrobiono na małych zawodach w Kansas. Pobiegł tam z uprzejmości, a tu zrobił się ambaras: podwyższony poziom testosteronu.

Trener Trevor Graham, ten sam, który kiedyś prowadził smętnie zakończone dopingowe kariery Marion Jones i Tima Montgomery'ego, mówił: – Nie martw się, nic złego ci przecież nie dawałem.

Trener miał wytłumaczenie: wyrzucony z pracy masażysta i terapeuta Christopher Whetstine z zemsty miał wetrzeć w skórę sprintera maść z testosteronem. Whetstine zaprzeczał, ale jako świadek przed sądem nie wypadł wiarygodnie. Grahamowi też nie wierzono. Badania dowiodły, że na skórze Gatlina nie było śladów po zastrzykach, co miało stanowić dowód obrony. Ale przypomniano sobie, że w 2001 r. Justin, jeszcze jako junior, miał problem – w jego organizmie wykryto ślady amfetaminy. Jakoś to wytłumaczono – dzieciak był nadpobudliwy, miał ADHD, od ósmego roku życia brał lekarstwa, w których bywały środki zabronione. Federacja przymknęła oko.

W 2006 r. jednak wszelkie związki z Grahamem stały się niebezpieczne. Sprinter mówił więc, żeby nie łączyć go z Marion Jones, że nigdy z nią nie trenował, że nawet nie stanęli na tej samej bieżni. Że był w grupie z „czystymi": Shawnem Crawfordem, Lisą Barber i Dwightem Thomasem. Dziś to już nie byłby wiarygodny argument, niedawno Crawford dostał dwa lata dyskwalifikacji za unikanie kontroli antydopingowych.

Wtedy jednak taktyka okazała się dobra. Wspominano o recydywie, padały groźby dożywotniej dyskwalifikacji Gatlina, potem o ośmiu latach przerwy, a skończyło się na czterech.

To był czas zaprzeczania faktom i frustracji, czas walki prawnej, na którą wydał mnóstwo pieniędzy. – Siedziałem cały dzień w sali bez okien, słuchałem ludzi, którzy oceniali mój charakter i postępowanie. Nigdy ich wcześniej nie widziałem, a oni bombardowali mnie godzinami i próbowali skończyć moją karierę. Moi prawnicy w tym samym czasie usiłowali mnie ratować – wspominał.

Przerwa do lata 2010 roku, wedle Gatlina, była czasem pokuty i pracy. Pokuta to okresy depresji, potem nieudane próby gry w NFL.

Także zerwany kontrakt z Nike – sprinter był pierwszym w historii sportowcem wyrzuconym przez tę firmę.

Najpierw jednak rzucił trening. – W 2007 roku nie miałem żadnej ochoty, by ćwiczyć. Po prostu wychodziłem z domu na miasto, piłem. Miewałem kłopoty, biłem się z jakimiś ludźmi, wsadzali mnie do aresztu. Codziennie było tak samo – pobudka, alkohol, awantura. W końcu poczułem się tak zmęczony życiem, że trochę otrzeźwiałem, zacząłem myśleć o powrocie do sportu – wspominał.

– Można mnie osądzać źle, można dowolnie krytykować jak każdego, kto pojawiał się w telewizji, ale wtedy chciałem tylko jednego – bloków, linii startu i pozwolenia na bieg – mówił dziennikarzom.

Koła ratunkowego szukał najpierw w futbolu amerykańskim. Jako wolny agent jeździł na obozy przygotowawcze New Orleans Saints, Houston Texans, Tennessee Titans i Tampa Bay Buccaneers. Biegał szybko, ale piłki nie łapał. Prawdziwi futboliści mówili o nim bez szacunku, że tylko robi wiatr na skrzydłach. Kontraktu nie podpisał, z obozów zostało mu tylko kilkanaście kilogramów więcej mięśni, które do sprintu się nie nadawały.

Poszedł do Lorena Seagrave'a, trenera lekkoatletycznego z Atlanty, który miał opinię fachowca od trudnych powrotów.

Nazywali go Kotlet

Dwadzieścia lat wcześniej pracował nad powrotem na bieżnię Bena Johnsona. Zrobił swoje, Ben-niemowa wrócił, nawet miał zachęcające wyniki, ale dwa lata później został znów przyłapany na dopingu i wyrzucony z bieżni na zawsze.

Seagrave nie obiecywał złotych gór, ale wyniki poniżej 10 sekund – tak. Koledzy z bieżni trochę się śmiali, przezwisko Gatlina Kotlet funkcjonowało wśród nich dość długo. Pociechy szukał, robiąc także nowe tatuaże, takie przynoszące szczęście.

Został ojcem, mały Jace Alexander Gatlin z amerykańską flagą w ręku i na ramionach taty – to też był nowy, korzystny wizerunek. Tylko matka Jace gdzieś zniknęła i sprinter mocno dba, by jej nie znaleziono.

Najwięcej dała Gatlinowi współpraca z USADA i federacją lekkoatletyczną USA. Przyznanie, że test był wiarygodny. Zgoda na wykłady dla dziatwy szkolnej, że trzeba brać odpowiedzialność ze złe uczynki, za zawód sprawiony rodzinie i kibicom. To była furtka, przez którą wszedł i nie podzielił losu tych dyskwalifikowanych, którzy zostali po gorszej stronie.

Bohaterem pomnikowym nie będzie, ale etykieta nawróconego, jeśli nawet trochę podkolorowana – działa. Dziś się pisze: Justin Gatlin – najszybszy sprinter świata po trzydziestce. Kto by pamiętał, że jego nowy trener Dennis Mitchell też był dyskwalifikowany za doping.

Sport
Dlaczego Kirsty Coventry wygrała wybory i będzie pierwszą kobietą na czele MKOl?
Materiał Promocyjny
Berlingo VAN od 69 900 zł netto
Sport
Długi cień Thomasa Bacha. Kirsty Coventry nową przewodniczącą MKOl
SPORT I POLITYKA
Wybory w MKOl. Czy Rosjanie i Chińczycy wybiorą następcę Bacha?
Sport
Walka o władzę na olimpijskim szczycie. Kto wygra wybory w MKOl?
Materiał Promocyjny
Warunki rozwoju OZE w samorządach i korzyści z tego płynące
Sport
Koniec Thomasa Bacha. Zbudował korporację i ratował świat sportu przed rozłamem
Materiał Promocyjny
Suzuki Moto Road Show już trwa. Znajdź termin w swoim mieście