Kiedy jego poprzednik, hiszpański markiz z frankistowską przeszłością tuż przed otwarciem igrzysk roku 2000 w Sydney spotkał się z dziennikarzami, londyński „Times” napisał: „Pierwszy złoty medal olimpijski zdobył faworyt. Jego Fałszywa Ekscelencja, Przewodniczący Niczego, Juan Antonio Samaranch, w swej koronnej konkurencji – unikaniu pytań”.
Rogge przychodził na spaloną ziemię. Pod względem finansowym igrzyska miały się dobrze, ale MKOl po korupcyjnych skandalach z udziałem swoich członków rozdających największy przywilej współczesnego sportu – prawo organizacji igrzysk – był traktowany jako organizacja moralnie zgniła. Samaranch i jego zausznicy solidnie na tę opinię zapracowali.
Paradoksem historii jest to, że Jacques'a Rogge wybierano w Moskwie, podobnie jak Samarancha 21 lat wcześniej, ale była to już zupełnie inna Moskwa, choć i tym razem nie obyło się bez intryg. W ich tle nie było już jednak zimnej wojny, jak w przeddzień bojkotu moskiewskich igrzysk przez Zachód, lecz interesy. Kim Un-Yong, jeden z kandydatów do sukcesji po Samaranchu musiał tłumaczyć się, że nie obiecywał każdemu członkowi MKOl, który na niego zagłosuje 50 tysięcy dolarów dożywotniej pensji.
Wszyscy zdawali sobie sprawę, że nowe walczy ze starym i dlatego na sesję w Moskwie przyjechał tłum dziennikarzy z całego świata („Rz” też tam była). Nowe to był właśnie Jacques Rogge, za którym świadczyła udana zawodowa kariera bez związku ze sportem, piękna żeglarska przeszłość i osobista klasa dostrzegalna gołym okiem. Kiedy Belg wygrał, w centrum prasowym w Moskwie, pamiętającym igrzyska roku 1980, wybuchły oklaski.
Teraz odchodzi. Czy po pożegnalnej konferencji prasowej w Buenos Aires dziennikarze też podziękują mu brawami? Nie wiadomo, ale bez wątpienia nie powinno być gwizdów. Rogge był spokojnym szefem, który przeprowadził olimpizm przez trudne lata. Najpierw wyrzucił najbardziej skorumpowanych działaczy (trzeba mieć nadzieję, że wkrótce honorowym członkiem MKOl przestanie być Holender Hein Verbruggen, były szef Międzynarodowej Unii Kolarskiej, który krył dopingowy system Lance’a Armstronga), skończyły się też bizantyjskie wizyty w miastach – kandydatach do organizacji igrzysk. Rogge zajął zdecydowane stanowisko w sprawie zwalczania dopingu i przestał drażnić wielkopańskimi manierami charakterystycznymi dla schyłkowego Samarancha. Podczas igrzysk mieszkał w wiosce olimpijskiej, a nie w luksusowym hotelu.