W służbie ciszy

Najważniejszy sportowy koncern we wtorek zmienia szefa. ?Chirurg z Gandawy Jacques Rogge po dwunastu latach przestaje być prezydentem Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego.

Publikacja: 06.09.2013 20:53

Mirosław Żukowski

Mirosław Żukowski

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Ryszard Waniek

Kiedy jego poprzednik, hiszpański markiz z frankistowską przeszłością tuż przed otwarciem igrzysk roku 2000 w Sydney spotkał się z dziennikarzami, londyński „Times” napisał: „Pierwszy złoty medal olimpijski zdobył faworyt. Jego Fałszywa Ekscelencja, Przewodniczący Niczego, Juan Antonio Samaranch, w swej koronnej konkurencji – unikaniu pytań”.

Rogge przychodził na spaloną ziemię. Pod względem finansowym igrzyska miały się dobrze, ale MKOl po korupcyjnych skandalach z udziałem swoich członków rozdających największy przywilej współczesnego sportu – prawo organizacji igrzysk – był traktowany jako organizacja moralnie zgniła. Samaranch i jego zausznicy solidnie na tę opinię zapracowali.

Paradoksem historii jest to, że Jacques'a Rogge wybierano w Moskwie, podobnie jak Samarancha 21 lat wcześniej, ale była to już zupełnie inna Moskwa, choć i tym razem nie obyło się bez intryg. W ich tle nie było już jednak zimnej wojny, jak w przeddzień bojkotu moskiewskich igrzysk przez Zachód, lecz interesy. Kim Un-Yong, jeden z kandydatów do sukcesji po Samaranchu musiał tłumaczyć się, że nie obiecywał każdemu członkowi MKOl, który na niego zagłosuje 50 tysięcy dolarów dożywotniej pensji.

Wszyscy zdawali sobie sprawę, że nowe walczy ze starym i dlatego na sesję w Moskwie przyjechał tłum dziennikarzy z całego świata („Rz” też tam była). Nowe to był właśnie Jacques Rogge, za którym świadczyła udana zawodowa kariera bez związku ze sportem, piękna żeglarska przeszłość i osobista klasa dostrzegalna gołym okiem. Kiedy Belg wygrał, w centrum prasowym w Moskwie, pamiętającym igrzyska roku 1980, wybuchły oklaski.

Teraz odchodzi. Czy po pożegnalnej konferencji prasowej w Buenos Aires dziennikarze też podziękują mu brawami? Nie wiadomo, ale bez wątpienia nie powinno być gwizdów. Rogge był spokojnym szefem, który przeprowadził olimpizm przez trudne lata. Najpierw wyrzucił najbardziej skorumpowanych działaczy (trzeba mieć nadzieję, że wkrótce honorowym członkiem MKOl przestanie być Holender Hein Verbruggen, były szef Międzynarodowej Unii Kolarskiej, który krył dopingowy system Lance’a Armstronga), skończyły się też bizantyjskie wizyty w miastach – kandydatach do organizacji igrzysk. Rogge zajął zdecydowane stanowisko w sprawie zwalczania dopingu i przestał drażnić wielkopańskimi manierami charakterystycznymi dla schyłkowego Samarancha. Podczas igrzysk mieszkał w wiosce olimpijskiej, a nie w luksusowym hotelu.

Wbrew nadziejom idealistów szef ruchu olimpijskiego nie okazał się jednak odnowicielem zabierającym głos w najważniejszych sprawach sportu tak donośnie, by jego słowa przebiły się przez codzienną medialną papkę. Pozostał prezydentem z cienia, działającym raczej w służbie olimpijskiej ciszy niż odnowy pod hasłem: „Sport jest chory, jego bohaterowie coraz rzadziej grają fair, nie idźmy dalej tą drogą”. Rogge nie okazał się wizjonerem, był raczej strażnikiem pozycji i majątku MKOl. Zachowywał się jak szef koncernu, którego interesy idą dobrze, zyski rosną, skandali nie ma i żaden dziennikarz nie ostrzy sobie pióra, by napisać drugą część sławnej książki Andrew Jenningsa „Nowi władcy olimpijskich kółek”. Podkopała ona pozycję MKOl tak bardzo, że Samaranch odchodził żegnany jak złoczyńca. Teraz najbardziej prawdopodobne jest, że Rogge odejdzie tak jak rządził, bez fanfar i bez łez żalu po duchowym ojcu.

Wśród jego potencjalnych następców (kandydatów zgłosiło się sześciu) jest człowiek o podobnej sportowej przeszłości, niemiecki mistrz olimpijski we florecie Thomas Bach, potrafiący znakomicie wykorzystywać media oraz kandydat bolesny dla obserwatora sportu bez amnezji – ukraiński tyczkarz Siergiej Bubka. Sławę i majątek zdobył on w czasach, gdy lekkoatletykę napędzał doping. Sam nigdy nie wpadł, zachował tytuły, pozycję i wielki dom na południu Francji. Nie powiedział nigdy ani słowa prawdy o tamtych czasach. Jego wybór byłby dowodem, że nad tą trumną na zawsze zapadła cisza.

Kiedy jego poprzednik, hiszpański markiz z frankistowską przeszłością tuż przed otwarciem igrzysk roku 2000 w Sydney spotkał się z dziennikarzami, londyński „Times” napisał: „Pierwszy złoty medal olimpijski zdobył faworyt. Jego Fałszywa Ekscelencja, Przewodniczący Niczego, Juan Antonio Samaranch, w swej koronnej konkurencji – unikaniu pytań”.

Rogge przychodził na spaloną ziemię. Pod względem finansowym igrzyska miały się dobrze, ale MKOl po korupcyjnych skandalach z udziałem swoich członków rozdających największy przywilej współczesnego sportu – prawo organizacji igrzysk – był traktowany jako organizacja moralnie zgniła. Samaranch i jego zausznicy solidnie na tę opinię zapracowali.

Pozostało jeszcze 84% artykułu
Sport
Czy igrzyska staną w ogniu?
Sport
Witold Bańka i WADA kontra Biały Dom. Trwa wojna na szczytach światowego sportu
Sport
Pomoc przyszła od państwa. Agata Wróbel z rentą specjalną
Sport
Zmarł Andrzej Kraśnicki. Człowiek dialogu, dyplomata sportu
Materiał Promocyjny
Kluczowe funkcje Małej Księgowości, dla których warto ją wybrać
SPORT I POLITYKA
Kto wymyślił Andrzeja Dudę w MKOl? Radosław Piesiewicz zabrał głos
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego