Ambicja i fantazja arabskich szejków nie znają granic, a na szczęście dla nich bogactwa naturalne w regionie pozwalają na sfinansowanie praktycznie wszystkich zachcianek. Budowa liczącego pięć i pół kilometra długości toru wokół luksusowej mariny na wyspie Yas pochłonęła jedynie 1,3 miliarda dolarów. Kruszywo do konstrukcji nawierzchni sprowadzono z kamieniołomów w hrabstwie Shropshire w zachodniej Anglii, a znaczący wkład w koszty całego kompleksu miał system oświetlenia, umożliwiający rozgrywanie wyścigów po zmroku.
Formuła 1 częściowo wykorzystuje to udogodnienie: wyścig o Grand Prix Abu Zabi rozpoczyna się wczesnym wieczorem i kończy już po zmierzchu, przy blasku oświetlonego kolorowymi lampami hotelu Yas Viceroy. Kierowcy przejeżdżają nawet pod zaprojektowanym przez nowojorskich architektów budynkiem – z daleka prezentuje się on nadzwyczaj okazale, ale diabeł tkwi w szczegółach. Staranność, z jaką wykończono wnętrze, jest bardziej typowa dla bliskowschodnich standardów niż dla najlepszych hoteli z europejskich czy północnoamerykańskich metropolii.
Szejkowie marzyli o stworzeniu własnego odpowiednika Monako: owszem, w Abu Zabi jest blichtr, przepych, luksusowe jachty zacumowane tuż przy torze i oczywiście wyścigówki Formuły 1 – a nawet tunel, choć w odróżnieniu od ulicznego toru Monte Carlo w pustynnym emiracie kierowcy wyjeżdżają nim z alei serwisowej. To wszystko można dostać za petrodolary, ale tradycji nie można kupić.
Pół wieku temu, kiedy na ulicach Monako ścigali się Graham Hill, Jack Brabham czy Stirling Moss, a Grand Prix w księstwie miało już kilkudziesięcioletnią historię, w miejscu dzisiejszych drapaczy chmur w Abu Zabi stały drewniane chaty poławiaczy pereł i rybaków, a na brzegu Zatoki Perskiej suszyły się ich łodzie. W latach 60. w okolicach późniejszego miasta mieszkało około 25 tys. ludzi – dwa razy mniej niż obecnie mieści się na trybunach toru Yas Marina. Teraz Abu Zabi to prawie milionowe miasto, z dwudziestoma wieżowcami przekraczającymi próg 100 metrów. Najwyższy z nich, „The Landmark" („Punkt Orientacyjny"), ma 72 piętra i 324 metry. Jeśli komuś to nie wystarcza, w ciągu godziny można dotrzeć z toru do Dubaju, gdzie podziwiać można kolejne 12 wieżowców, przyćmiewających najwyższą budowlę Abu Zabi.
Przed tegoroczną edycją Grand Prix Abu Zabi mistrzowski zespół Red Bull wykorzystał jeden z arabskich wieżowców do wyjątkowej akcji promocyjnej. Były kierowca, obecnie komentator David Coulthard kręcił bączki wyścigówką Red Bulla na lądowisku dla helikopterów hotelu Burj Al Arab w Dubaju – Szkot dał popis na wysokości 210 metrów nad poziomem morza. W miniony weekend as Red Bulla Sebastian Vettel w podobny sposób świętował czwarte mistrzostwo świata dla siebie i zespołu – ale sędziowie wycenili bączki kręcone na prostej startowej toru Buddh w Indiach na 25 tys. euro. Od razu po zakończeniu wyścigu kierowca ma bezzwłocznie zjechać do parku zamkniętego, a nie dawać upust swojej radości, „paląc gumę" czy rzucając widzom swoje rękawiczki – jak to zrobił w Indiach Vettel. Przepisy przepisami, ale od czasu do czasu wypada wpuścić trochę świeżości, pasji i emocji do wyścigów.