Formuła 1: w niedzielę wyścig w Abu Zabi

Wśród roponośnych piasków Zatoki Perskiej pojęcie kryzysu praktycznie nie istnieje. Gdy w 2008 roku niemal cały świat zaczynał zaciskać pasa, w Abu Zabi szykowano się do inauguracyjnego wyścigu o Grand Prix tego pustynnego emiratu.

Publikacja: 02.11.2013 00:01

Fernando Alonso znów przegrał walkę o tytuł z Sebastianem Vettelem. Pozostała mu rywalizacja o wicem

Fernando Alonso znów przegrał walkę o tytuł z Sebastianem Vettelem. Pozostała mu rywalizacja o wicemistrzostwo

Foto: AFP

Ambicja i fantazja arabskich szejków nie znają granic, a na szczęście dla nich bogactwa naturalne w regionie pozwalają na sfinansowanie praktycznie wszystkich zachcianek. Budowa liczącego pięć i pół kilometra długości toru wokół luksusowej mariny na wyspie Yas pochłonęła jedynie 1,3 miliarda dolarów. Kruszywo do konstrukcji nawierzchni sprowadzono z kamieniołomów w hrabstwie Shropshire w zachodniej Anglii, a znaczący wkład w koszty całego kompleksu miał system oświetlenia, umożliwiający rozgrywanie wyścigów po zmroku.

Formuła 1 częściowo wykorzystuje to udogodnienie: wyścig o Grand Prix Abu Zabi rozpoczyna się wczesnym wieczorem i kończy już po zmierzchu, przy blasku oświetlonego kolorowymi lampami hotelu Yas Viceroy. Kierowcy przejeżdżają nawet pod zaprojektowanym przez nowojorskich architektów budynkiem – z daleka prezentuje się on nadzwyczaj okazale, ale diabeł tkwi w szczegółach. Staranność, z jaką wykończono wnętrze, jest bardziej typowa dla bliskowschodnich standardów niż dla najlepszych hoteli z europejskich czy północnoamerykańskich metropolii.

Szejkowie marzyli o stworzeniu własnego odpowiednika Monako: owszem, w Abu Zabi jest blichtr, przepych, luksusowe jachty zacumowane tuż przy torze i oczywiście wyścigówki Formuły 1 – a nawet tunel, choć w odróżnieniu od ulicznego toru Monte Carlo w pustynnym emiracie kierowcy wyjeżdżają nim z alei serwisowej. To wszystko można dostać za petrodolary, ale tradycji nie można kupić.

Pół wieku temu, kiedy na ulicach Monako ścigali się Graham Hill, Jack Brabham czy Stirling Moss, a Grand Prix w księstwie miało już kilkudziesięcioletnią historię, w miejscu dzisiejszych drapaczy chmur w Abu Zabi stały drewniane chaty poławiaczy pereł i rybaków, a na brzegu Zatoki Perskiej suszyły się ich łodzie. W latach 60. w okolicach późniejszego miasta mieszkało około 25 tys. ludzi – dwa razy mniej niż obecnie mieści się na trybunach toru Yas Marina. Teraz Abu Zabi to prawie milionowe miasto, z dwudziestoma wieżowcami przekraczającymi próg 100 metrów. Najwyższy z nich, „The Landmark" („Punkt Orientacyjny"), ma 72 piętra i 324 metry. Jeśli komuś to nie wystarcza, w ciągu godziny można dotrzeć z toru do Dubaju, gdzie podziwiać można kolejne 12 wieżowców, przyćmiewających najwyższą budowlę Abu Zabi.

Przed tegoroczną edycją Grand Prix Abu Zabi mistrzowski zespół Red Bull wykorzystał jeden z arabskich wieżowców do wyjątkowej akcji promocyjnej. Były kierowca, obecnie komentator David Coulthard kręcił bączki wyścigówką Red Bulla na lądowisku dla helikopterów hotelu Burj Al Arab w Dubaju – Szkot dał popis na wysokości 210 metrów nad poziomem morza. W miniony weekend as Red Bulla Sebastian Vettel w podobny sposób świętował czwarte mistrzostwo świata dla siebie i zespołu – ale sędziowie wycenili bączki kręcone na prostej startowej toru Buddh w Indiach na 25 tys. euro. Od razu po zakończeniu wyścigu kierowca ma bezzwłocznie zjechać do parku zamkniętego, a nie dawać upust swojej radości, „paląc gumę" czy rzucając widzom swoje rękawiczki – jak to zrobił w Indiach Vettel. Przepisy przepisami, ale od czasu do czasu wypada wpuścić trochę świeżości, pasji i emocji do wyścigów.

Mimo że wydany przez szejków miliard dolarów z okładem nie wystarczył na zaprojektowanie ekscytującego toru „z duszą", to i tak niedzielne zawody mogą przynieść sporo emocji. Co prawda oba mistrzowskie tytuły są już przyznane, ale w świecie Formuły 1 toczy się kilka małych wojenek, którym warto się przyglądać.

Mark Webber, opuszczający F1 po tym sezonie, będzie chciał zakończyć karierę z przytupem – ale ostatnio nękają go awarie, a zadania nie ułatwiają też taktyczne decyzje zespołu. Swoją karierę w Ferrari kończy Felipe Massa i Brazylijczyk ze wszystkich sił stara się udowodnić, że zasługuje jeszcze na przyszłość w F1. W ostatnich pięciu występach cztery razy pokonywał w kwalifikacjach lidera ekipy Fernando Alonso, który najwyraźniej jest już znudzony kolejnym przegranym z Vettelem sezonem.

Wesoło jest także w Lotusie: Romain Grosjean trzy razy z rzędu stanął na podium, a przechodzący do Ferrari Kimi Raikkonen ma już chyba dosyć obecnego pracodawcy, który nie tylko zalega z wypłatami wynagrodzenia, ale jeszcze obcesowo potraktował go w poprzednim wyścigu. Jeden z inżynierów w dość nieparlamentarnych słowach polecił Raikkonenowi przepuścić zespołowego partnera, a Fin nie pozostał dłużny – też puścił wiązankę przez radio, a po wyścigu wrócił na kilka dni do Europy i na torze w Abu Zabi pojawił się dopiero tuż przed rozpoczęciem piątkowych treningów, ignorując czwartkowe zobowiązania wobec zespołu i mediów. Najwyraźniej arabski przepych nie przekonał krnąbrnego Fina do spędzenia na Yas Marina choć jednego dnia więcej niż jest to bezwzględnie konieczne. Miłośnicy tradycyjnych, klasycznych torów wyścigowych z pewnością podzielają jego zdanie. Tyle, że w każdym wyścigu – czy to na Spa, Monzy, w Monako czy Abu Zabi – do zdobycia jest tyle samo punktów i ścigać się trzeba...

Sport
Witold Bańka wciąż na czele WADA. Zrezygnował z Pałacu Prezydenckiego
Materiał Promocyjny
VI Krajowe Dni Pola Bratoszewice 2025
Sport
Kodeks dobrych praktyk. „Wysokość wsparcia będzie przedmiotem dyskusji"
Sport
Wybitni sportowcy wyróżnieni nagrodami Herosi WP 2025
Sport
Rafał Sonik z pomocą influencerów walczy z hejtem. 8 tysięcy uczniów na rekordowej lekcji
Materiał Promocyjny
Cyberprzestępczy biznes coraz bardziej profesjonalny. Jak ochronić firmę
doping
Witold Bańka jedynym kandydatem na szefa WADA
Materiał Promocyjny
Pogodny dzień. Wiatr we włosach. Dookoła woda po horyzont