Prezes Zbigniew Boniek musiał nie zauważyć, że rynek reklamy – tak jak kibice – nie jest przekonany do jego planu naprawczego, a wszystkie mecze pod wodzą namaszczonego przez niego trenera Adama Nawałki kończą się długimi gwizdami i falą nienawiści następnego dnia w internecie. Do tego dochodzi fatalny wizerunek krajowej ligi (burdy, zamykane stadiony), a w spółce Ekstraklasa SA Boniek także od dwóch miesięcy zasiada w radzie nadzorczej.

Mówisz polska piłka – myślisz: wstyd. A wielkie pieniądze i duże firmy wstydu nie lubią. Rynek reklamy oparł się PZPN-owskiej propagandzie sukcesu. Ostatnio związek ogłosił z dumą, że podpisał kontrakt z firmą Cinkciarz.pl. Jeśli nie potwierdzą się plotki, że Boniek dogadał się z Orlenem albo Plusem, PZPN pozostanie z reklamowymi prezerwatywami od Cinkciarza. Napisane na nich hasło: „nie daj się wyd..." jest na poziomie naszej reprezentacji, a nie poważnych korporacji.

Z piłkarskiej centrali płyną oczywiście uspokajające sygnały, wynikające chyba z wiary, że bez względu na wyniki futbol i PZPN jakoś się wyżywią, ale zerwanie umowy przez Orange to pierwszy sygnał, że jakość spektaklu ma znaczenie, że nie można grać jak w remizie, a żądać pieniędzy jak za recital w La Scali. Ludzie futbolu od lat okazują się niezdolni do reformy, może zmiany wymusi rynek.