Sędziowie Craig Metcalfe i Michael Pernick punktowali 116:112, a Glenn Trowbridge 118:110, wszyscy dla Filipińczyka.
Do połowy walki w Las Vegas wydawało się, że Amerykanin broniący mistrzowskiego pasa WBO może wygrać, ale ostatnie rundy należały już do 35-letniego Pacquiao. Bradley noszący przydomek Pustynna Burza przyznał, że rywal był lepszy, a on na początku pojedynku doznał kontuzji łydki (gdy dwa lata temu walczyli po raz pierwszy, skręcił kostki obu nóg).
Dla obu była to bardzo istotna walka. Filipińczyk po pierwszej, kontrowersyjnej porażce z Bradleyem i przegranej przez nokaut z Juanem Manuelem Marquezem skreślany był już z listy tych, którzy mogą odgrywać w boksie pierwszoplanową rolę. Nie zmieniła tego punktowa wygrana z Brandonem Riosem w Makau, bo silny fizycznie, ale jednowymiarowy Rios to jednak niższa liga.
Pacquiao miał przed rewanżem z Bradleyem świadomość, że kolejna porażka może dla niego oznaczać emeryturę, a na pewno dużo niższe honoraria. Za sobotni pojedynek w Las Vegas miał zagwarantowane 20 mln dol. i wpływy z pay per view. Amerykanin dostanie 6 mln dol., choć to on, przystępując do walki, był niepokonanym mistrzem świata.
Bradley twierdził że „Pacman" jest pozbawiony instynktu zabójcy i już nigdy nie będzie taki jak dawniej. Freddy Roach, trener Filipińczyka, nie chciał się z tym zgodzić, ale przyznał, że od walki z Antonio Margarito, w której Pacquiao okrutnie porozbijał większego i silniejszego Meksykanina, stał się dla rywali bardziej litościwy.