Nowa, piękna hala w Krakowie była pełna podczas meczu z Brazylią, a redakcyjne koleżanki, które jeżdżą za siatkarzami, gotowe były pisać petycję do redaktora naczelnego, by ten przywołał do porządku dział sportowy widzący tylko futbol. Wszystko wskazuje, że siatkarski mundial we wrześniu będzie w Polsce bardziej u siebie niż piłkarski jest w Brazylii, bo u nas demonstracji być nie powinno, chyba że afera taśmowa się rozwinie.
Nigdy w żadnym poważnym sporcie nie udało się zdobyć Polsce takiej pozycji, jaką ma w siatkówce, i to bez oszałamiających sukcesów. Wydawało się, że klęska podczas igrzysk w Londynie podkopie tę uczuciową więź między boiskiem a trybunami, ale nic takiego się nie stało, a my, reagujący konwencjonalnie na porażki, dostaliśmy kolejny dowód, że siatkówka to już trochę śpiewogra na sportowej scenie.
Siatkarska publiczność chce zwycięstwa, ale swej miłości od tego nie uzależnia
Siatkarska publiczność jest inna, chce zwycięstwa, ale swej miłości od tak niepewnego zdarzenia uzależniać nie zamierza. „Polacy, nic się nie stało" na stadionie piłkarskim to szyderstwo, a w hali do siatkówki okrzyk ten brzmi jak wyznanie żony, że owszem zdradza, ale wciąż kocha. Trudno się w tej sytuacji dziwić, że cały świat chce grać w Polsce, bo w Rosji są wprawdzie duże pieniądze, ale także puste hale i obojętność kibiców, a we Włoszech siatkówka niezależnie od wspaniałych tradycji, to jednak peryferie wielkiego sportu. Tylko w Polsce siatkarz to naprawdę brzmi dumnie.
Efektem tego jest również wysoka pozycja Polskiego Związku Siatkówki na międzynarodowej scenie i aż dziw, że prezes Mirosław Przedpełski nie rządzi jeszcze tym interesem. Ale trzeba przyznać, że nawet dziś wiele decyzji zapada po naszej myśli (losowania, dzikie karty itd). Polsat stał się praktycznie nadworną telewizją europejskiej siatkówki, pokazuje ligi polskie i obce, wbrew jego woli nic się nie dzieje, bo na tym straciliby wszyscy.