Znów działo się wiele na polu Royal Liverpool GC, ale lider trzyma się mocno, nawet mocniej, niż po pierwszej rundzie, choć pamiętano, że Irlandczyk miewał nie tak dawno zadziwiające problemy z grą w piątki. Tym razem nie miał żadnych.
Znów trafił dobrze z pogodą, która wyraźnie sprzyjała tym, którzy startowali później. Rano wiało tak mocno, jak zwykle wieje nad angielskimi brzegami, ale gdy McIlroy wychodził na tee pierwszego dołka, podmuchy były już znacznie spokojniejsze, w sam raz, by ponownie zagrać świetną rundę, 66 uderzeń, w sumie 132, czyli licząc względem normy pola: -12.
Wprawdzie lider zaczął ten dobry dzień od utraty jednego punktu na pierwszym dołku, ale nie oznaczało to kolejnej złej passy, nagłego spadku na tablicy wyników, jak to widziano w Masters, Players Championship, albo turniejach Memorial i Scottish Open. Od piątego dołka zaczął seriami zdobywać birdie (jedno uderzenie poniżej par), finał rundy był także bardzo efektowny: birdie na 15., 17. i 18., czyli finałowym dołku.
Za plecami McIlroya sporo się zmieniło. Pierwszym goniącym stał się Amerykanin Dustin Johnson, który zagrał najlepszą, jak dotychczas rundę turnieju (65, czyli -7), awansował gwałtownie z dzielonego 33. miejsca na samodzielne drugie. Kolejną grupę pościgową z łącznym wynikiem -6 (czyli już z dość dużą stratą do pierwszego w klasyfikacji) tworzą Francesco Molinari, Ryan Moore, Rickie Fowler, Charl Schwartzel, Louis Oosthuizen i Sergio Garcia, punkt za nimi są Jim Furyk, George Coetzee i Marc Warren.
– To była kolejna solidna runda golfa. Gdy wychodziłem na pole chciałem tylko wykonać plan: zagrać dobrze tam gdzie potrafię, czyli na dołkach par 5 i może także na tych, które graliśmy z wiatrem. Myślałem tylko o tym i zrobiłem to perfekcyjnie. Teraz wszystko czego chcę, to jeszcze dwóch takich samych rund – mówił 25-letni Irlandczyk z miejscowości Holywood.