Przed ostatnim biegiem Polska i Dania miały po 36 punktów. Na trybunach niepokój mieszał się z nadzieją. Kibice spoglądali raz w niebo, a raz na Janusza Kołodzieja. To na jego barkach spoczywał ciężar poprowadzenia Polaków do siódmego mistrzostwa świata. Wystarczyło, by przyjechał na metę przed Nielsem-Kristianem Iversenem.
Niestety, do złota zabrakło 20 metrów. Bieg wygrał Australijczyk Darcy Ward, ale to akurat nie miało znaczenia. Najważniejsze i najsmutniejsze było to, że na ostatnim wirażu Kołodziej dał się wyprzedzić Iversenowi jak junior. Duńczycy rzutem na taśmę zdobyli złoto.
Remis przed ostatnim biegiem, mistrzostwo wywalczone tuż przed metą, porażka po niewykorzystaniu jokera – ten scenariusz wydaje się dziwnie znajomy. Dokładnie tak samo było rok temu w Pradze. Ale wtedy to Jarosław Hampel w decydującym biegu nie dał szans młodemu Michaelowi Jepsenowi Jensenowi i Polacy cieszyli się z mistrzostwa. W sobotę Dania pokonała Polskę jej własną bronią.
– Akurat tym razem końcówka była dla nas niekorzystna. Byliśmy blisko i jednocześnie daleko od zwycięstwa, ale to jest żużel. Tu wszystko dzieje się w ułamkach sekund i centymetry decydują o podziale medali – mówił po przegranym finale kapitan polskiej reprezentacji Jarosław Hampel.
Kibice na stadionie w Bydgoszczy po zakończeniu 20. biegu byli bliscy rozpaczy. Na trybunach zapanowała cisza. Wiadomo, w kraju tak żużlowo podnieconym jak Polska srebro nie może być postrzegane jako sukces.