Siedem bramek różnicy robi oczywiście wrażenie, ale nie powinno wywoływać euforii. W tym meczu na boisko mógłby wyjść nawet trener Adam Nawałka, w bramce stanąć Jan Tomaszewski, a wynik byłby podobny. Rzadko się bowiem zdarza, aby na poziomie reprezentacji bramkarz nie musiał ani razu bronić groźnego strzału.
Można więc przyjąć, że pierwszy mecz drużyny Adama Nawałki o punkty, po prawie roku pracy, był spotkaniem sparingowym. Gibraltar był znacznie słabszy od wszystkich dotychczasowych siedmiu przeciwników. Także od Litwy, z którą Nawałka go porównywał. Przez szacunek dla przeciwnika czy z niewiedzy?
Nie ma się co czepiać drużyny, która wygrywa 7:0. Ale trochę trzeba. Dopóki Gibraltar miał siłę i bronił się jako tako, nie bardzo mieliśmy pomysł na dotarcie do jego bramki. Przez całą pierwszą połowę Polacy nie grali zespołowo, nawet jeśli mieli jakiś pomysł, to nie potrafili go zrealizować. Kamil Grosicki, strzelec dwóch pierwszych bramek, prezentował się w tym czasie najlepiej, bo to jest piłkarz potrafiący przeprowadzić indywidualną akcję. Wprawdzie w reprezentacji rzadko mu się to udawało, nigdy nie był (i nie będzie) jej zbawieniem, ale w Faro wykorzystał swoją szybkość i technikę. Z kiepskimi obrońcami tak właśnie, trochę jak na podwórku, należy się zachowywać.
W pierwszej połowie Robert Lewandowski grał słabiutko. Czekał na podania, jednak się, jak zwykle w tej drużynie, nie doczekał. W drugiej części było już lepiej, ale trzy z czterech goli to efekt jego umiejętności, a nie składnych akcji. Jednak cztery bramki w reprezentacji to jest wyczyn, niezależnie od poziomu przeciwnika.
Nie można ocenić Wojciecha Szczęsnego, trudno też niemających wiele pracy obrońców.