Międzynarodowy Komitet Olimpijski mając do wyboru Pekin, Ałmaty i Kraków bez wątpienia wybrałby Polskę, bo Azja miała i mieć będzie w najbliższym czasie pod dostatkiem igrzysk zimowych i letnich. Pekin i Ałmaty to są kandydatury tak naprawdę przez MKOL niechciane, ale niestety okazuje się, że jedyne.
Niezależnie od tego kto wygra - pewne jest tylko jedno: sportowcy znów pojadą do kraju rządzonego po dyktatorsku, gdzie pieniędzy na swoje zabawki władza nie liczy, a pojęcie takie jak budżet będzie równie abstrakcyjne jak w Soczi. Stare europejskie miasto, centrum nauki i kultury byłoby w tym wypadku idealnym kołem ratunkowym, pudrem maskującym głęboki kryzys olimpijskiej zimy.
Na szczęście nie przyjęliśmy tej roli i teraz to nie nasz problem, lecz szefa MKOL Thomasa Bacha. Przygotowuje on podobno program reform, które sprawią, że igrzyska będą tańsze. Dyskusja z udziałem zgłaszających się miast i MKOL odbywać się ma już na wstępnym etapie, a nie tak jak teraz, dopiero tuż przed głosowaniem, po tym jak miasta poniosą już ogromne wydatki na promocję i zaskarbienie sobie przychylności władców olimpijskich kółek. MKOL ma tu sporo na sumieniu, za jego milczącym przyzwoleniem powstał system praktycznie obowiązkowych pośredników, bez których starania o igrzyska są skazane na klęskę. Oczywiście usługi tych firm są bardzo drogie, Kraków też się o tym przekonał.
Kazachstan lub Chiny dostaną zabawkę, której Europa nie chciała, polityczna dyktatura to dziś najlepsza gwarancja olimpijskiego sukcesu. Powiało chłodem i to fatalna wiadomość dla igrzysk, nawet zimowych.