Adam Małysz odniósł się w programie "Fakty po Faktach" do wypadku, jaki miał miejsce tuż przed metą drugiego etapu Rajdu Dakar. Auto Małysza i Rafała Martona doszczętnie spłonęło. Nikomu nic się nie stało, jednak przygoda Polaków z rajdem w tym momencie się zakończyła. Czytaj więcej na ten temat.
Małysz przyznał, że dalej nie wiadomo, dlaczego auto się zapaliło. - W pewnym momencie usłyszeliśmy dosyć mocny strzał z tyłu. Jak zjechaliśmy na bok i uwolniliśmy się z pasów, nad naszymi głowami był już pożar na dwa metry do góry. Próbowaliśmy odpalić system gaśniczy, ale przy takim pożarze nie ma on już nic do roboty. Obserwowaliśmy z odległości kilkudziesięciu metrów, jak nasz samochód płonie - relacjonował Małysz. Dodał, że "płaci się cholerne pieniądze, żeby wystartować" w Rajdzie Dakar. - I jak do tej pory byłem przekonany, że organizator zapewnia wszelką pomoc i bezpieczeństwo, ale patrząc po tej sytuacji, to już taki pewny tego nie jestem - skonkludował.
Małysz odniósł się również do tragedii, jaka rozegrała się na trasie kolejnego etapu. Prawdopodobnie w wyniku udaru słonecznego zmarł polski motocyklista, debiutujący w Dakarze Michał Hernik. Czytaj więcej.
Małysz ma za złe organizatorom Dakaru, że pozwolili, by zawodnicy ścigali się w upale. - Po raz kolejny, chyba to jest drugi raz z rzędu, organizator funduje w drugi dzień rajdu tak potężny wysiłek, że wielu z tych zawodników odpada i nie kontynuuje. Zastanawiamy się, czy to nie jest czasem specjalnie robione, żeby jak najwięcej zawodników odpadło, żeby organizatorzy mieli jakby mniej kłopotów - powiedział były skoczek.