Zaczynał się w piątek, ale ja byłem na miejscu już w poniedziałek, razem z drużyną. Litwini przyjęli polskich gości godnie, ale chłodno, podchodzili do nas jak pies do jeża. Nieśmiałe próby mówienia po polsku kończyły się propozycją natychmiastowego przejścia na angielski, nawet ze strony osób, które po angielsku potrafiły powiedzieć tylko dwa słowa.
Prezes Litewskiej Federacji Tenisowej Leonas Andrejauskas, człowiek niedźwiedziej postury, były dziesięcioboista, zaprosił nas w końcu do swego jazzowego klubu. I dopiero wtedy, po paru kielichach zagadał po ludzku: „Panowie, ja jestem ze Starych Święcian, tam było trochę litewskich chałup, a reszta Polaki. Ale po polsku mówić nie mogę, bo polityczna opozycja słucha, zaraz się przyczepi".