Oczywiście 38-letni Tomasz Adamek był bokserem prawdziwym, ale po porażce z Arturem Szpilką słusznie uznał, że czas się żegnać, i niepotrzebnie zmienił zdanie. Przemysław Saleta to zupełnie inna historia – 47 lat, świetna kickbokserska młodość, w boksie klasycznym sukcesów prawie żadnych i życie wieczne w show-biznesie i reklamie.
Nie mogę uwierzyć, że walka Adamek – Saleta to atrakcyjna propozycja dla kibiców boksu. „Góral", niegdyś z Żywca, a dziś z Ameryki, w przeszłości wyrażał się o Salecie z pogardą i trudno przypuszczać, by nagle zmienił zdanie. Ale będzie walczył, bo – jak zawsze lubił powtarzać – kasa się zgadza. A zgadza się głównie dlatego, że w celebryckim boksie obowiązuje zasada sklepikarzy wciskających kiepski towar: „Przyjdzie głupi i kupi".
Bokserów poważnych mamy niewielu: Krzysztof Włodarczyk, mieszkający w USA Andrzej Fonfara, może Artur Szpilka i jeszcze kilku, którzy ciężko trenują z nadzieją na sukces. Im należy się szacunek, bo to niełatwy kawałek chleba.
Narzekać specjalnie nie powinni, bo w porównaniu z innymi sportowcami tej samej klasy traktowani są przez media po królewsku. Korzystają z wielkiej telewizyjnej koniunktury na boks, która sprawia, że nawet kiepska walka dobrze zareklamowana przyciąga widzów.
Obejrzałem niedawno wywiad z dwoma pięściarzami, świetnie zmontowany i tak poprowadzony przez gwiazdora komercyjnej telewizji, że nabrałem ochoty, by ich pojedynek zobaczyć. Zobaczyłem i nie był to spektakl atrakcyjny dla kogoś, kto bywał nie w Las Vegas, lecz na ligowych meczach w czasach PRL.
W prawie każdym sporcie ekstraklasa jest ekstraklasą, druga liga drugą ligą, tylko w boksie kit sprzedają jako hit i jedynie od czasu do czasu prawda ekranu nie kłóci się ze zdrowym rozsądkiem. Ostatnio coraz częściej kłóci się też z poczuciem estetyki, bo boks podawany jest na przemian z różnymi formami walk w klatce, gdzie można kopać leżącego. Ich bohaterowie za punkt honoru stawiają sobie, by wyglądać tak paskudnie jak się da, przypominają bohaterów filmów grozy. Gdy na nich patrzę, wydaje mi się, że koniec świata już był.
Wszystko to sprawia, że dobry boks ginie, trudno odróżnić mordobicie od poważnej walki. Pojedynek Fonfary z Chavezem juniorem wyrwał nas ze świata smutnych gal, teraz być może będzie uczta w Las Vegas (Mayweather – Pacquiao), a potem zapewne wrócimy w objęcia Najmanów i Pudzianów, może nastąpi kolejne zmartwychwstanie Gołoty, może w wadze muszej zgodzi się walczyć Kuba Wojewódzki?