Lepiej zaczął Murphy. Podczas pierwszej popołudniowej sesji (8 frejmów) objął prowadzenie 3-0, po solidnej grze i pewnych brejkach w wysokości 68, 59 i 65 punktów. Kto bał się nudy jednostronnego meczu, mógł jednak przestać się bać – Bingham zaczął odrabianie strat od efektownej serii wbić i 105 punktów w czwartej rozgrywce.
Ciąg dalszy trudno było przewidzieć, ale nikt nie narzekał. Na tablicy pojawił się remis 4-4, gdyż Stuart Bingham, debiutant w finale, wyraźnie podbudowany dobrym wstępem, rzeczywiście zaczął grać lepiej.
– Remis to doskonały rezultat dla Binghama. Po tym jak Shaun Murphy po świetnym starcie pewnie pokonał Barry'ego Hawkinsa w półfinale, możne było pomyśleć, że powtórzy to w finale. Nie powtórzył, a każda faza finału jest ważna, w pierwszej Shaun nie wykorzystał szansy wczesnego osiągnięcia sporej przewagi. Sposób, w jaki zakończył sesję mógł też zasiać w jego umyśle parę wątpliwości – komentował siedmiokrotny mistrz świata Stephen Hendry.
Druga, wieczorna sesja (9 frejmów) tylko wzmocniła atrakcje meczu, znów była ucieczka jednego i pościg drugiego, tylko poziom gry jeszcze wzrósł. Sygnał dał Murphy – zaczął nawet lepiej, niż po południu – cztery kolejno wygrane frejmy przed krótką przerwą, w dwóch wyniki powyżej 100 punktów za jednym podejściem (121, 106).
Oznaczało to, poza wyraźnym prowadzeniem 8-4, także wyrównanie rekordu liczby brejków stupunktowych w mistrzostwach świata – 83 razy taki wynik uczestnicy uzyskali wcześniej w 2009 roku.