Li Qian: Dziwiłam się, jak tu mało ludzi

Polska wicemistrzyni Europy w tenisie stołowym Li Qian opowiada o nauce języka na „M jak miłość" i udziale w wyborach.

Publikacja: 02.08.2015 20:41

Li Qian do Polski przyjechała dziesięć lat temu, w wieku 15 lat. W 2007 roku dostała polskie obywate

Li Qian do Polski przyjechała dziesięć lat temu, w wieku 15 lat. W 2007 roku dostała polskie obywatelstwo

Foto: AFP/Saeed Khan

Rz: Czuje się pani Polką czy Chinką?

Li Qian: Polką! Mam tylko polskie obywatelstwo, bo w Chinach nie można mieć dwóch. Nie miałam problemów z decyzją: chciałam grać i wygrywać, a tutaj były większe szanse na karierę. Wszystko zaczęło się dziesięć lat temu. Zbigniew Nęcek, trener drużyny w Tarnobrzegu, miał znajomych w Chinach, którzy szukali mu zawodniczki. Trenowałam wtedy w reprezentacji i zapytano mnie, czy chcę jechać do Polski. Ciekawiło mnie to, bo nigdy wcześniej nie byłam za granicą. Chciałam spróbować i przyjechałam na dwa miesiące.

Miała pani wtedy 15 lat. Był szok kulturowy i kulinarny?

Z niczym nie miałam problemów, lubię nowe rzeczy. Nie jestem typową Chinką. U was spodobały mi się pierogi z owocami i ruskie, bo u nas takich nie ma. Zaskoczył mnie też chleb, który w Chinach jest miękki i na słodko, a tutaj suchy i twardy jak kamień, że można nim – bum, bum – stukać o ścianę. Najbardziej zdziwiło mnie to, że jest tak mało ludzi! Ale przede wszystkim podobała mi się atmosfera w drużynie. Gdyby coś mnie wkurzało, nie zostałabym.

Nie było żadnych problemów?

Nie. Miałam o tyle łatwo, że była już tutaj inna chińska zawodniczka, która umiała mówić po polsku, więc tłumaczyła mi wszystko. W Polsce mieszka też Wang Zengyi, który również ma obywatelstwo i zbudował dom w Grodzisku Mazowieckim, czasami piszemy do siebie esemesy. Nie miałam jednak czasu na kursy i lekcje, bo cały czas jeździmy na mecze i turnieje, więc to Kinga Stefańska, koleżanka z klubu i reprezentacji, podczas podróży uczyła mnie pierwszych słów: „tak" i „nie", „dobrze" i „niedobrze". I wszystko było „dobrze". Co wieczór przychodziłam do Kingi i oglądałyśmy telewizję. Zaczęło się wtedy „M jak miłość".

Kiedy zapadła decyzja, żeby zostać na stałe?

Szybko. Najpierw grałam w lidze, potem wystąpiłam w Niemczech na turnieju Pro Tour. Grałam dobrze, więc trener spytał, czy chcę mieć obywatelstwo. To był rok 2006. Powiedziałam, że chcę. Dla mnie najważniejszy jest sport. Miałam marzenie, jak każdy sportowiec, aby zagrać na igrzyskach. Chciałam je spełnić i – już jako Polka – zagrałam w Pekinie w 2008 roku. Nie było żal, bo moi rodzice wciąż mieszkają w Chinach, więc zawsze mogę wrócić w rodzinnie strony. I wracam co roku.

Obywatelstwo dostała pani w 2007 roku od prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

Trener powiedział, że mam spotkać się z prezydentem i odebrać polski paszport. Ale miałam wtedy zgrupowanie w Zielonej Górze, więc szkoda, ale nie byłam w Warszawie. Dokumenty odebrał trener.

Czy bierze pani udział w wyborach?

W prezydenckich nie głosowałam, choć Kinga mówiła mi, że muszę iść, bo grałam mecz w Katowicach. Głosowałam za to w wyborach samorządowych, bo byłam wtedy w Tarnobrzegu.

Spór Duda–Komorowski nie interesował pani?

Średnio. Debatę w telewizji oglądałam z Kingą, która musiała mi wszystko tłumaczyć, bo tak szybko gadali, że było to za trudne do zrozumienia. Umiem mówić i czytać po polsku, choć nie rozumiem wszystkich słów.

Lubi pani Polskę?

Lubię Złote Tarasy (śmiech). Na poważnie: interesuje mnie przyroda, fajne miejsca dla turystów. Byłam na truskawkach na wsi koło Leżajska, pływałam kajakiem po Mazurach. Widziałam stare zamki, Żelazową Wolę. Czasem przed meczami jeździliśmy z trenerem pozwiedzać, bo nie chciałam zostać w pokoju z komórką i się nudzić. Ale teraz mam rodzinę, więc wolnego czasu jest bardzo mało. Gdybym poświęciła go na zwiedzanie, to odebrałabym go synowi.

Po jednym z wygranych turniejów w Pro Tour nawet Straż Graniczna gratulowała zwycięstwa. Czy na ulicy w Warszawie panią rozpoznają?

Nie.

A w Tarnobrzegu?

Tak, ale to jest małe miasto i dla ludzi jesteśmy na wyciągnięcie ręki. Po meczach są autografy składane na plakatach czy wspólne zdjęcia z kibicami. W Tarnobrzegu mam nowy dom, ale po urodzeniu dziecka przez dwa lata mieszkałam niedaleko Monachium u męża. Poznaliśmy się na turnieju Pro Tour w Polsce w 2006 roku. On jest dużo starszy ode mnie i grał w reprezentacji Chin, kiedy jeszcze byłam mała. Ślub wzięliśmy w moje urodziny. Najpierw mieszkał i pracował w Belgii, teraz właśnie w Niemczech. Mamy tam mieszkanie w bloku, gdzie mieszka też rodzina Polaków: nasze dzieci bawiły się razem, złapaliśmy kontakt. I to też jest moja polskość, skoro pan o nią pytał. W tym sezonie trenowałam w Niemczech, ale na ostatnie mecze – play-offy w lidze i finał pucharu ETTU – wróciłam już do Tarnobrzega.

Do syna mówi pani po polsku?

Po chińsku, bo tego języka trudniej się nauczyć. Ale to jest Polak, pójdzie do polskiej szkoły i w przyszłości będzie mówił po polsku na pewno lepiej niż ja!

Po igrzyskach w Londynie zdecydowała się pani na przerwę w karierze, aby urodzić. Łatwo było wrócić do gry?

To była bardzo trudna decyzja, nie jest łatwo wrócić po dwóch latach. Miałam problemy z ciążą, szczegóły pomińmy, dlatego przerwa trwała dłużej, niż planowałam. Na początku nie mogłam ćwiczyć, bo za dużo biegam przy stole i to nie sprzyjało dziecku. Potem byłam za gruba. Treningi zaczęłam, gdy syn skończył pięć miesięcy. Inne zawodniczki nie odpoczywają tak długo. Austriaczka z naszego klubu już miesiąc po urodzeniu zaczęła ćwiczyć, trzy miesiące później stała przy stole. W ogóle grających matek jest sporo. Kilka Rosjanek, to taki rosyjski model: one szybko wychodzą za mąż, rodzą dziecko i wracają. Potem jeszcze drugie i znów wracają. To u nich norma. Jest także Li Jie, Chinka z Holandii, z którą zdobyłam medal ma MŚ – ona też ma małe dziecko.

No właśnie, w tym roku zdobyła pani brązowy medal na MŚ. Forma wróciła?

Nie mogę powiedzieć, że wszystko jest tak, jak było przed ciążą. Teraz gra się inaczej, bo zmieniła się piłka – jest większa i inaczej leci, trzeba nadawać jej inną rotację i w ogóle zmienić technikę. Wszystko jest inne niż wcześniej. Dlatego potrzebuję jeszcze czasu, żeby grać naprawdę dobrze.

Powiedziała pani: „Jestem szczęśliwa i to się przekłada na pozytywne myślenie przy stole". Czy to może decydować o sukcesie, a nie wybitna forma czy świetny sprzęt?

Jestem szczęśliwa i myślę pozytywnie. Pamiętam, że jak wcześniej grałam w Baku, to nie czułam się dobrze, grałam niepewnie, to było widać w grze i zachowaniu przy stole. Ale teraz, jak przyjechałam z Niemiec, byłam uśmiechnięta. Miałam też rodzinę w Europie – po urodzeniu dziecka mama była cały czas ze mną, tata przyjechał dwa razy – więc nie musiałam tęsknić. Oboje rodzice są już na emeryturze. Tata to trener tenisa stołowego, który wciąż gra. Mama miała swoje małe biznesy, wciąż pracuje dla państwa.

Skąd przewaga Azjatów w tenisie stołowym?

W Chinach są najlepsi trenerzy, wielki ośrodek i cały system. Przed meczem zawodnik dostaje analizę, bo cały sztab podgląda styl rywala i ustala taktykę. W Japonii inwestują z kolei bardzo duże pieniądze, każda zawodniczka ma sparingpartnerkę, trenera, masażystę i wszędzie jeżdżą razem.

Chiny zmieniły się w ostatnich latach, wszędzie widać rozwój?

Tak, są wyższe budynki, szersze ulice, więcej samochodów i dłuższe korki. Całe Chiny się zmieniają, ale jest też coraz mocniejszy rozdźwięk między ludźmi biednymi i bogatymi. Kiedyś za 50 juanów miało się całą siatkę zakupów, teraz za 150 juanów jest tego niewiele. Rozmawiamy w hotelu Radisson, gdzie przyjechała duża grupa z Chin, a kiedyś zatrzymywali się tutaj tylko Japończycy.

Czy rozwój Chin nie powoduje żalu, że wybrała pani karierę w Polsce?

Nie, nie żałuję. W Chinach ludzie inaczej żyją i bardzo dużo pracują. W Polsce, chociaż jestem sportowcem, nie muszę wstawać codziennie o piątej rano.

Głównym celem są kolejne igrzyska olimpijskie. Te pierwsze w Pekinie nie były dobre, drugie w Londynie też mogłyby być lepsze. Czy na Rio ma już pani plan?

To mój cel! Dlatego ten sezon będzie ważny, bo trzeba wywalczyć kwalifikację.

Podczas igrzysk w Pekinie, podobnie jak w tym roku podczas europejskich igrzysk w Baku, mówiło się o łamaniu praw człowieka i ograniczaniu wolności. Czy dla sportowca ma to znaczenie?

Przed startem w Azerbejdżanie pamiętałam tylko, że nie wolno zmienić koszulki na sali, bo tam jest islam i zawodnik musi pójść w tym celu do ubikacji. Jestem wrażliwą osobą, więc wolę sobie zaoszczędzić dodatkowych wrażeń, bo to nie najlepiej wpływa na skupienie przed meczem. To zbyteczne myśli, niepotrzebnie stracona energia. Jestem nastawiona na sport. Nie po to poświęca mu się tyle czasu, niekiedy całe życie, żeby potem manifestować poglądy polityczne. Jak wychodzi się do gry i staje przy stole, to wszystko przestaje być ważne i  walczymy.

Sport
Kodeks dobrych praktyk. „Wysokość wsparcia będzie przedmiotem dyskusji"
Sport
Wybitni sportowcy wyróżnieni nagrodami Herosi WP 2025
Sport
Rafał Sonik z pomocą influencerów walczy z hejtem. 8 tysięcy uczniów na rekordowej lekcji
doping
Witold Bańka jedynym kandydatem na szefa WADA
Materiał Partnera
Herosi stoją nie tylko na podium