Ale gdzie jest powiedziane, że o historii muszą pisać tylko ci autorzy, za których świadomego życia ona się toczyła? Piotr Jagielski miał potrzebę napisania o szczególnym polskim klubie, na którego meczach przy Łazienkowskiej wychowała się większość warszawskich kibiców urodzonych po wojnie. Ile to już pokoleń...
Kiedy ojciec autora (znany reporter i pisarz Wojciech Jagielski) rok po roku przeżywał traumę związaną ze zbyt krótkim udziałem polskich drużyn w walce o europejskie puchary, Piotr grał pod blokiem w kupionej na Jarmarku Europa podróbce argentyńskiej koszulki z niepoprawnie napisanym nazwiskiem „Batitusta". Takie rzeczy najlepiej się pamięta z dzieciństwa, a niektórzy do nich wracają.
Autor wrócił po rozmowach z ojcem, piłkarzami, którzy wtedy grali w Legii, innymi uczestnikami futbolowego życia w Polsce połowy lat 90. I chociaż sam jestem jednym z nich, a zmagania Legii i Widzewa oglądałem dosłownie od środka, jako osoba odpowiedzialna w TVP za transmisje, czytałem tę książkę z dużą przyjemnością.
Przypomniałem sobie czasy, gdy Polska była w prawdziwej ruinie, a początkujący biznesmeni w białych skarpetkach przeprowadzali pierwsze i czasami udane próby sprywatyzowania piłki nożnej.
Piotr Jagielski opisuje drogę wszechwładnej wojskowej Legii do czasów, w których wojsko traciło swoją pozycję. W Lidze Mistrzów to jeszcze była Legia dwuwładzy: prywatnego właściciela z pezetpeerowską przeszłością oraz pułkownika Wojska Polskiego w roli prezesa.