Mało kto się spodziewał oczyszczenia Francuza z korupcyjnych zarzutów przez Trybunał Arbitrażowy ds. Sportu, gdyż jak podkreślali prawnicy, nie zdarzyło się nic, co mogłoby poprawić jego sytuację w oczach sędziów. Jednak on – być może przez pamięć o wielu meczach wygranych, choć sytuacja wydawała się beznadziejna – wierzył w cud. Dobrze, że na tym boisku cudu nie było.

O ile Platini wydawał się naturalnym sukcesorem Blattera – zanim Szwajcar w podjazdowej wojnie ujawnieniem podejrzanej wypłaty go zatopił, gdyż nie chciał samotnie iść na dno – o tyle kandydata na nowego szefa Europejskiej Unii Piłkarskiej (UEFA) nie widać. Wiadomo już, że tegoroczne Euro we Francji będzie sierotą, ale także dalsza przyszłość rysuje się mgliście.

Światowa Federacja Piłkarska (FIFA) znalazła sobie „szefa technicznego" w osobie gabinetowego lisa Gianniego Infantino, który teraz pozuje na reformatora z krwi i kości. UEFA zapewne pójdzie tą samą drogą, bo żadnego futbolowego męża stanu nie widać na horyzoncie, a finansowy dostatek też do reform nie zachęca. Nad piłką nożną słońce nie zachodzi, więc właściciele tego spektaklu, wielkorządcy mundiali, Euro i Ligi Mistrzów mogą sobie tylko nawzajem skoczyć do gardeł. A nam pozostaje niesmak, o którym szybko zapominamy, gdy gra telewizor, a po boisku biega Leo Messi.