W 2008 roku wydawało się, że kariera Adama Małysza dobiega końca. Miał już 31 lat, odnosił coraz mniej zwycięstw, widoczny był spadek formy. Mimo to trwała małyszomania, skoki w telewizji nadal biły rekordy oglądalności, a skoczek z Wisły należał do najbardziej cenionych i popularnych polskich sportowców, o których wciąż zabiegali reklamodawcy.
Niespodziewanie Małysz związał się z mało znaną wówczas firmą OTCF, do której należała marka 4F Performance. To był strzał w dziesiątkę dla obu stron. Zawodnik nabrał pewności siebie, dodatkowej motywacji, wiedział, że są jeszcze ludzie, którzy na niego liczą. Dwa lata później skoczek zdobył dwa srebrne medale olimpijskie w Vancouver, rok później w Oslo sięgnął po brąz na mistrzostwach świata, wygrał zawody Pucharu Świata w Zakopanem. Te sukcesy Małysz odnosił, skacząc z logo 4F na strojach. Polacy dowiedzieli się o małej jeszcze, ale prężnie działającej firmie z Wieliczki.
Pomysł i przebojowość
Prezes spółki OTCF Igor Klaja, wspominając tamte lata, mówi, że działał w otoczeniu ogromnej konkurencji. Firmy o podobnym profilu działalności padały jedna za drugą. Liczyły się pomysł i przebojowość. Z 4F Klaja chciał trafić na rynek przez sport zawodowy. To była jego wizja.
– Okazja nadarzyła się dzięki kontraktowi na odzież wierzchnią z Polskim Związkiem Narciarskim w 2006 roku. Mieliśmy być najpierw pośrednikiem japońskiego dostawcy, ale ten wcale nie był zainteresowany umową. Zaproponowaliśmy, że w takim razie sami wykonamy tę odzież dla PZN. Związek nam zaufał – opowiada Klaja.
Małysz, podpisując dwa lata później umowę z firmą, wiedział, z kim ma do czynienia. Na narciarzach produkty 4F sprawdzały się doskonale, nikt nie narzekał. Kontrakty z PZN i Małyszem były przełomowe. Szybko pojawiły się kolejne.