Pierwszy awans do mistrzostw Europy Polacy mogą świętować już 17 listopada w Chorzowie. Jeśli pokonają Belgię, bez względu na wyniki innych spotkań pojadą na kończący eliminacje mecz w Belgradzie jak na benefis. Wszystko dzięki temu, że Serbowie i Finowie znów stracili punkty – ale przede wszystkim dlatego, że Polska ma Smolarka.
Piłka, która w sobotę między 55. a 65. minutą trzy razy wpadła do bramki Dawida Łorii, na koniec wieczoru znalazła się w torbie Ebiego. Tak jak każe stary zwyczaj: strzelasz trzy gole w jednej połowie, pamiątka jest twoja. Najskuteczniejszy polski piłkarz w tych eliminacjach – i najskuteczniejszy w grupie A razem z Cristiano Ronaldo – biegł za nią przez pół boiska.
Zostawił rywali czekających, by wymienić się koszulkami, ruszył w stronę band reklamowych i chłopca, który złapał piłkę pierwszy. Odebrał ją, wziął pod pachę, pod szatnią sprawdził jeszcze, czy dobrze się odbija, a potem schował.
– Spuszczę z niej powietrze, zabiorę ze sobą do samolotu i znajdę jakieś dobre miejsce w mieszkaniu w Santander – opowiadał później. Piłka pojechała z nim do Hiszpanii szybciej, niż się spodziewano, bo wczoraj Leo Beenhakker zwolnił Smolarka ze środowego towarzyskiego meczu z Węgrami razem z Maciejem Żurawskim, Jackiem Bąkiem, Markiem Saganowskim, Grzegorzem Bronowickim i przeziębionym Tomaszem Kuszczakiem.
Smolarek to jedyny polski piłkarz, którego kibice rozpoznają niezależnie od tego, gdzie przyjeżdża reprezentacja. W Baku dzieci biegały za nim z bukietami kwiatów. Strzelił już w tych eliminacjach siedem bramek. Wszystkie znaczące: jedyną w pierwszym meczu z Kazachstanem, obydwie w spotkaniu z Portugalczykami, wyrównującą w Azerbejdżanie.