Polaka nie ma na liście strzelców bramek, jednak gdyby nie on, pogoń Borussii nie mogłaby się udać.
Rywale nie potrafili zatrzymać rajdów Błaszczykowskiego, po faulach na nim z boiska zostali wyrzuceni Christian Pander (druga żółta kartka) i Fabian Ernst (od razu czerwona), a rzut karny, po którym Borussia wyrównała na 3:3, został podyktowany, gdy Błaszczykowski uderzył piłkę głową w ramię Mladena Krstajicia (sędzia przyznał potem, że popełnił błąd). Alexander Frei wykorzystał karny i to była ostatnia bramka szalonego meczu. Borussia po 54 minutach przegrywała 0:3, ale poddać się w meczu z najbardziej nielubianym rywalem (derby Zagłębia Ruhry), do tego na własnym stadionie, nie wypada.
Anglia też miała w ten weekend derby – portfeli. Bogata Chelsea pokonała świeżo wzbogacony Manchester City 3:1, i to na jego boisku. Zaczęło się dobrze dla szejków z Abu Zabi: Robinho, najdroższy piłkarz grający na Wyspach Brytyjskich, strzelił dla nowej drużyny gola z rzutu wolnego na 1:0. Trudno było o mocniejszy policzek dla Chelsea, która też walczyła w lecie o Brazylijczyka. I goście zabrali się do wyrównywania rachunku krzywd bardzo energicznie. Pięć minut później wyrównał Ricardo Carvalho, tuż po przerwie prowadzenie dał im Frank Lampard, a mecz rozstrzygnęła bramka Nicolasa Anelki 20 minut przed końcem.
Na liście strat Chelsea znalazł się ostatecznie tylko wyrzucony z boiska John Terry, ale i to może się zmienić. Klub zamierza się odwoływać i ma duże szanse, bo gdy Terry faulował Jo, było za nim jeszcze dwóch obrońców. Chelsea bardzo zależy na unieważnieniu tej kary, bo za tydzień jest mecz z Manchesterem United na razie zwiedzającym okolice strefy spadkowej.
W sobotę Manchester przegrał z Liverpoolem 1:2. To byłoby bolesne samo w sobie, a dodatkowych upokorzeń nie brakowało. Po pierwsze, gwiazdy Liverpoolu Steven Gerrard i Fernando Torres odpoczywały na ławce rezerwowych. Po drugie, wyrównanie nastąpiło po samobójczym golu Wesa Browna. Po trzecie, czerwoną kartkę dostał Nemanja Vidić i akurat tej kary władze Premiership na pewno nie cofną. Zwycięstwo, pierwsze od czterech lat – od siedmiu u siebie – nad Manchesterem dał Liverpoolowi gol Ryana Babela.