Być jak Liverpool

Cztery gole dały Liverpoolowi tylko remis w Londynie. Bayern także zremisował – u siebie z Barceloną 1:1

Publikacja: 15.04.2009 01:29

Przed chwilą obrońca Chelsea Alex wyrównał na 2:2. Ściskają go Didier Drogba i Michael Ballack

Przed chwilą obrońca Chelsea Alex wyrównał na 2:2. Ściskają go Didier Drogba i Michael Ballack

Foto: AFP

Stevena Gerrarda nie było nawet na ławce rezerwowych, a mimo to Liverpool grał tak, jakby prowadził go ich charyzmatyczny kapitan.

Rozum mówił, że porażka w pierwszym meczu 1:3 na własnym boisku to wystarczający powód do spuszczenia głowy. Liverpool kocha jednak grać wbrew rozumowi, podnoszenie się z kolan to jego specjalność. Na Stamford Bridge zaatakował od pierwszej minuty tak, jakby nie mierzył się z Chelsea, tylko po raz kolejny z Blackburn w Premiership, a wynik 4:0 z soboty wydawał się możliwy do powtórzenia.

[srodtytul]Drugi Stambuł[/srodtytul]

Niepewność Petra Cecha dla fanów z Londynu była irytująca, a dla rywali – zachęcająca do kolejnych prób. Pierwszy gol padł z rzutu wolnego. Cech czekał na dośrodkowanie przy prawym słupku, Fabio Aurelio strzelił z 30 metrów tuż przy lewym.

Chelsea grała bez Johna Terry’ego, ale takie błędy w obronie nie powinny przytrafiać się nawet mniej doświadczonym. Branislav Ivanović, który wygrał dla Chelsea pierwszy mecz na Anfield, tym razem od pierwszego gwizdka pracował na czerwoną kartkę. Dostał tylko żółtą, ale zdążył też sfaulować Xabiego Alonso w polu karnym.

Była 28. minuta, Liverpool prowadził w Londynie już 2:0, do awansu potrzebował jeszcze jednego gola. Roman Abramowicz za kuloodporną szybą chował twarz w dłoniach, Rafael Benitez na ławce rezerwowych na chwilę przestał rysować kolejne schematy taktyczne, jakby uwierzył, że jego piłkarze poradzą sobie tego wieczora już bez jego pomocy.

Piłkarze też wierzyli, że akcję “Stambuł 2005”, kiedy w finale Ligi Mistrzów wyprowadzili rezultat z 0:3 na 3: 3 i wygrali po karnych z Milanem, mogą powtarzać regularnie. O tym, że nie tym razem, przekonali się po przerwie.

Guus Hiddink jeszcze w pierwszej połowie wprowadził na boisko Nicolasa Anelkę, by ożywić atak. Francuz po przerwie dośrodkował spod linii bocznej, piłkę dotknął jeszcze Didier Drogba, ale i tak największą pracę wykonał Pepe Reina, który wrzucił piłkę do siatki.

Kilka minut później wydawało się, że jest po meczu. Najpierw Alex huknął z rzutu wolnego najmocniej jak potrafi, i to nic, że prawie w sam środek bramki, bo piłka i tak wpadła, a później Frank Lampard podwyższył na 3:2.

[srodtytul]Duma kibiców[/srodtytul]

Liverpool jeszcze się podniósł, jeszcze znalazł w sobie siłę, by znowu udowadniać światu, co to znaczy siła drużyny, a nie poszczególnych gwiazd. Kibice zaśpiewali mu, że nigdy nie będzie szedł sam, a na boisku znowu zaczęły dziać się cuda.

W dwie minuty – od 81. do 83. – po golach Lucasa i Dirka Kuyta wyszedł na prowadzenie 4:3 i niemożliwe znów wydawało się całkiem realne. Cztery gole w meczu wyjazdowym nie zdarzają się często, Liverpool potrzebował jednak jeszcze piątego, czyli potrzebował za dużo.

Nadzieje odebrał Lampard, strzelając na 4:4. Piłkarze Beniteza jeszcze na pół minuty przed końcem grali z takim zaangażowaniem, jakby do awansu brakowało im tylko jednej bramki. Kibice na Stamford Bridge bili brawo na stojąco obu drużynom, ci z Liverpool stali dumnie, bo nie mieli czego się wstydzić.

W Monachium w tym samym czasie odbywał się mecz bez historii. Po porażce 0:4 w pierwszym meczu Bayern chciał choćby honorowego zwycięstwa, musi zadowolić się honorowym remisem 1:1. Bramkę dla gospodarzy strzelił Franck Ribery, który jeszcze przed meczem powiedział, że chciałby przenieść się do Barcelony. Zrobił do tego kolejny krok. A Bayern po tej Lidze Mistrzów potrzebował będzie długiej terapii.

[ramka]Chelsea – Liverpool 4:4 (0:2)

Dla Liverpoolu - Aurelio (19), Alonso (28-karny), Lucas (81), Kuyt (83); dla Chelsea - Drogba (51), Alex (57), Lampard (76, 89).

Chelsea: Cech - Ivanović, Alex, Carvalho, A. Cole - Ballack, Essien, Lampard - Kalou (36-Anelka), Drogba (90+4-Di Santo), Malouda

Liverpool: Reina - Arbeloa (85-Babel), Skrtel, Carragher, Aurelio - Alonso, Mascherano (69-Riera), Lucas; Kuyt, Benayoun; Torres (80-Ngog)

>Bayern – Barcelona 1:1 (0:0)

Dla Bayernu - Ribery (47), dla Barcelony - Keita (73).

Bayern: Butt - Lell, Demichelis, Lucio, Lahm - Sosa (78-Altintop), Van Bommel, Ottl, Ze Roberto (78- Borowski) - Ribery - Toni

Barcelona: Valdes - Alves, Pique, Puyol, Abidal - Xavi, Yaya Toure, Keita - Messi, Eto’o, Iniesta (78-Hleb)

Pierwsze mecze: Liverpool – Chelsea 1:3; Barcelona – Bayern 4:0. [/ramka]

Stevena Gerrarda nie było nawet na ławce rezerwowych, a mimo to Liverpool grał tak, jakby prowadził go ich charyzmatyczny kapitan.

Rozum mówił, że porażka w pierwszym meczu 1:3 na własnym boisku to wystarczający powód do spuszczenia głowy. Liverpool kocha jednak grać wbrew rozumowi, podnoszenie się z kolan to jego specjalność. Na Stamford Bridge zaatakował od pierwszej minuty tak, jakby nie mierzył się z Chelsea, tylko po raz kolejny z Blackburn w Premiership, a wynik 4:0 z soboty wydawał się możliwy do powtórzenia.

Pozostało jeszcze 87% artykułu
Piłka nożna
Zbliża się klubowy mundial w USA. Wakacji w tym roku nie będzie
Materiał Promocyjny
Między elastycznością a bezpieczeństwem
Piłka nożna
Żałoba po śmierci papieża Franciszka. Co z meczami w Polsce?
Piłka nożna
Barcelona bliżej mistrzostwa Hiszpanii. Bez Roberta Lewandowskiego pokonała Mallorcę
Piłka nożna
Neymar znów kontuzjowany. Czy wróci jeszcze do wielkiej piłki?
Piłka nożna
Robert Lewandowski kontuzjowany. Czy opuści El Clasico?