Real ma pecha. Byłby mistrzem w każdym innym kraju, ale występuje w jednej lidze z Barceloną. Klub z Madrytu wygrał 16 z 17 ostatnich meczów, a i tak nie zbliżył się choć trochę do tytułu. Nie wystarczy, że pokona wszystkie kolejne przeszkody, w tym za tydzień tę największą – Barcelonę. Musi jeszcze liczyć na cud, czyli porażki drużyny Josepa Guardioli. Ma jednak asa w rękawie: odpadł już z Ligi Mistrzów i Pucharu Króla, w przeciwieństwie do lidera z Katalonii nie musi grać do końca sezonu co trzy dni.
[srodtytul]Podróż sentymentalna[/srodtytul]
Piłkarze Realu na każdym kroku podkreślają, że nic nie jest jeszcze stracone. O tym, jak mocno wierzą w dogonienie Barcelony, można się było przekonać we wtorek. Mecz z Getafe był niczym jazda kolejką górską bez zapiętych pasów. Gdy w ostatnich minutach Pepe kopnął leżącego na boisku Francisco Casquero, uderzył w twarz Juana Albina, a schodząc do szatni, obrzucił wyzwiskami sędziego technicznego, wydawało się, że to koniec marzeń Realu o mistrzostwie. Było 2:2, rywale wykonywali rzut karny. Nie wykorzystali go, a w doliczonym czasie zwycięską bramkę zdobył Gonzalo Higuain. Pepe w tym sezonie już nie zagra, został zdyskwalifikowany na dziesięć meczów.
Do Sewilli wraca Juande Ramos. – Kocham to miasto i kibiców, którzy zawsze zachowywali się wobec mnie wspaniale – przekonuje trener Realu, który w 2006 roku zdobył z Sevillą Puchar UEFA.
Piłkarze z Madrytu nie potrafią wygrać tam od sześciu lat. – Oni wyjdą w niedzielę na boisko z nożami w kieszeniach – stwierdził w rozmowie z radiem Marca obrońca Realu Christoph Metzelder.