Piłkarze na widok dziennikarzy odwracają głowy i odmawiają wywiadów, trener Maciej Skorża zarządza zamknięty trening, a cały Kraków dziękuje opatrzności za ulewę, która przerwała transmisję telewizyjną w drugiej połowie. Na mecz mistrzów Polski z Levadią Tallin nie dało się patrzeć.
Tak jak rok temu po spotkaniach z Barceloną czy Tottenhamem Wisła była rozgrzeszana, tak teraz - od kiedy UEFA ułatwiła drogę do fazy grupowej Ligi Mistrzów - wreszcie nie można zrzucić winy na pechowe losowanie.
Inna sprawa, że w tak słabym składzie Wisła ery Bogusława Cupiała w europejskich pucharach jeszcze nie grała. W letniej przerwie pożegnano Marka Zieńczuka i Marcina Baszczyńskiego, do wylotu za granicę szykuje się Paweł Brożek. Kontuzje leczą Arkadiusz Głowacki i Rafał Boguski, nie wiadomo kiedy wreszcie uda się zadebiutować Łukaszowi Gargule, który środowy mecz w Sosnowcu oglądał z trybun ze skwaszoną miną. A jakby problemów było mało, tuż przed meczami z Levadią groźny uraz przytrafił się Peterowi Singlarowi - jedynemu prawemu obrońcy. Gdyby na kilkadziesiąt godzin przed pierwszym gwizdkiem do klubu nie doszedł faks zezwalający na grę Mariuszowi Jopowi, Skroża miałby jeszcze większe kłopoty.
Ustawienie Wisły w środowy wieczór zmieniało się co kwadrans. Mecz na prawej obronie rozpoczął skrzydłowy Wojciech Łobodziński - eksperyment się nie udał. Już po kilkunastu minutach jego miejsce zajął Piotr Brożek - zazwyczaj grający po lewej stronie. Junior Diaz, z którego wiele pociechy jest wówczas, gdy gra w pomocy, także z konieczności musiał zagrać w obronie. Pawła Brożka w ataku na początku wspomagał Tomas Jirsak, później zamienił się pozycjami z Patrykiem Małeckim.
Levadia radziła sobie ze wszystkimi roszadami Skorży. Trener zapewnia, że nie panikuje, że spodziewał się trudnego meczu, bo Wisła jest dopiero w środku przygotowań do sezonu. Na szczęście nie mówił nic o tym, że poziom piłki nożnej w Europie się wyrównuje, bo jego drużyna z tak słabym przeciwnikiem powinna wygrać niezależnie od składu.