Na kwadrans przed końcem kibice Lecha we Wronkach zaczęli krzyczeć do swoich piłkarzy: „Jesteście lepsi!”. Tak naprawdę piłkarze chyba dopiero wtedy w to uwierzyli. Lech Jacka Zielińskiego dopiero uczy się sam siebie. Trener ostrzegał, że rywale są świetnie przygotowani fizycznie i biegają jak nikt w polskiej lidze, ale jego piłkarze w pierwszej połowie postanowili oszczędzać siły, przechadzając się po boisku.
Joseph Apkala sadził takie susy, że potrzebował dwóch kroków, by wyprzedzić robiących w tym samych czasie pięć kroków gospodarzy. W środku pola trzech ruchliwych pomocników z Brugii osaczyło tych dwóch z Lecha, którzy przez 45 minut ćwiczyli głównie podania do tyłu. Zanosiło się, że chociaż jako ostatni, to jednak i Lech pożegna się z Ligą Europejską w przedsionku.
Poznaniaków w pierwszej połowie ratował świetny bramkarz Grzegorz Kasprzik i Manuel Arboleda. Seweryn Gancarczyk, który wraca do reprezentacji Polski po trzech latach, pokazał, że nie jest jeszcze najlepiej przygotowany do sezonu. Obserwowany był wnikliwie, bo chociaż Leo Beenhakker wybiera się dopiero na rewanż w Brugii, do Wronek wysłał Rafała Ulatowskiego, Andrzeja Dawidziuka i Rafała Mroczkowskiego.
Zawodzili też Semir Stilić i Robert Lewandowski. Pierwszy znowu zaniemógł na „chorobę UEFA”, popisując się efektownymi podaniami, jakby rozwijał afisz: kupcie mnie na Zachód. Podania były jednak niecelne, irytowały kolegów z drużyny i trenera. Jeśli Stilica rzeczywiście ktoś obserwował - w najbliższym czasie nie przejdzie do lepszego klubu. W obronie niemal z każdą piłką problemy miał Bartosz Bosacki, też kadrowicz.
Zieliński zapewnia, że w szatni nie krzyczał, bo głos stracił jeszcze w pierwszej połowie. Wytłumaczył piłkarzom, że nie mają się czego bać i jakie popełniają błędy. Na szczęście jakimś cudem kwadrans wystarczył, by wszystko zrozumieli.