Niemal każdy dobry klub przechodzi jakiś kiepski okres, ale w przypadku Wisły cierpliwość kibiców się kończy. Oliwy do ognia dolał w niedzielę Maciej Żurawski. Schodząc do szatni po przegranym meczu z Ruchem w Chorzowie, powiedział do kamer Canal Plus: „Jesteśmy bandą nieodpowiedzialnych ludzi, a nie piłkarzy“.
Gdyby taką opinię wyraził byle piłkarz, co wpadł przejazdem do Krakowa, kibice by go zlekceważyli albo wybuczeli na najbliższym meczu. Ale to powiedział ktoś, kto strzelił dla Wisły w lidze 101 bramek. Napastnik, który po udanym zagraniu może być pewny, że usłyszy skandowane na trybunach hasło „Żuraw, władca muraw“. On wie, co mówi.
Co dzieje się w Wiśle, że dochodzi tam znowu do zapaści, jaka w dobrze zarządzanym klubie nie powinna się zdarzyć? Nie ma jednej odpowiedzi. Przed sezonem właściciel klubu Bogusław Cupiał postanowił odtworzyć układ personalny, jaki przed ośmioma laty przyniósł Wiśle sukcesy międzynarodowe. Nie tylko pozostawił na stanowisku trenera Henryka Kasperczaka, ale namówił Bogdana Basałaja do powrotu na fotel prezesa klubu.
Basałaj (brat Janusza, szefa Orange Sport) jest jednym z najlepiej zorientowanych menedżerów w polskim futbolu. Ma za sobą specjalistyczne studia na UJ, był trenerem, w Canal+ zajmował się marketingiem, był dyrektorem zarządzającym Ekstraklasy SA. W sumie: właściwy człowiek na właściwym miejscu.
Henryk Kasperczak – teoretycznie też. Legenda reprezentacji, trener z francuskiej szkoły, z doświadczeniem z pracy z reprezentacjami pięciu krajów, kandydat na trenera polskiej kadry. Wielka postać naszego futbolu. Tyle że Kasperczak sprawia już wrażenie człowieka, któremu minął entuzjazm, a wraz z nim chęć podejmowania decyzji szybko i z korzyścią dla drużyny.